Studiować w mieście Kraka

647

Rynek, Kościół Mariacki, Wawel, kopiec Kościuszki, poeci, ten niesamowity klimat. Ach, żyć nie umierać. Ale wraz z nastaniem października ów obraz Krakowa zaczyna nieco zachodzić mgłą codzienności. Bo częściej niż wiekopomne zabytki odwiedza się supermarkety. Miasto zdziera z siebie płaszczyk niesamowitości (nie ujmując przy tym Krakowowi z jego rzeczywistych zalet).
Pisanie w pierwszej osobie liczby mnogiej zostawię przywódcom manifestów i ideologom pozytywistycznym, nie posiadam też na tyle rozwiniętej empatii, aby wziąć pod kreskę wszystkich, którzy tak jak ja pochodzą z Tomaszowa i w zeszłym roku rozpoczęli studia w mieście Kraka. Ale opierając się na własnych przeżyciach i czerpiąc z doświadczeń moich przyjaciół, także mających za sobą już pierwsza sesję, mogę tych, którzy na studia do Krakowa się wybierają, lekko naprowadzić, jak nie zbłądzić w pierwszych studenckich miesiącach.
Na początek zacznę od tego, że nudzącą emocje kwestią pozostanie zawsze sprawa „Reymonta”, czyli pociągu bezpośredniego łączącego Tomaszów z Krakowem. Plotki o jego likwidacji żyją od dawien dawna, na początku zmieniano godzinę odjazdu, niedawno straszono, że pociąg wychodzący z Łodzi Fabrycznej będzie jeździł prze Piotrków. W końcu lokalni samorządowcy zdołali powstrzymać PKP przed puszczeniem pociągu przez niewygodną dla tomaszowian stację. Koleje od dawna narzekają na niską frekwencję tego połączenia. Szkoda ,że nie jechali nim kiedyś w dzień po lub przed jakimiś ważnymi świętami-wówczas zobaczyliby prawdziwe oblicze tego nieintratnego pociągu (z niefrekwencyjnością, która wylega na korytarze i do ubikacji). Z drugiej jednak strony, jeżeli z własnej woli ktoś zamiast z dworca w naszym mieści z własnej woli jeździ do Krakowa z Piotrkowa Trybunalskiego, nich wie, że to sytuacji „Reymonta” nie polepsza. Moim zdaniem kwestia tego połączenia przez długi czas będzie jeszcze niepewna.
Jeśli ktoś zamierza mieszkać a akademiku i myśli, że pierwszego dnia po przyjeździe uda mu się akurat zakwaterować w DS-ie niech lepiej na zapas uzbroi się w cierpliwości i na wszelki wypadek zarezerwuje nocleg u znajomych lub krewnych. Czekanie na wyrobienie magicznej karty mieszkańca może przyprawić o ciężką nerwicę. A co do wspomnianej karty – w zależności od akademika w różnym stopniu respektuje się stopień jej posiadania. W niektórych domach studenckich można swobodnie poruszać się bez jej okazywania, ale na przykład w większości akademików na miasteczku studenckim AGH bez karty mieszkańca praktycznie nie można się obyć i trzeba za każdym razem okazywać ją w recepcji. Podobnie jest, gdy przychodzi ktoś z zewnątrz. Na miasteczku trudno prześlizgnąć się bez zostawienia dowodu tożsamości, ale w ujotowskim „Piaście” można bezkarnie wchodzić i wychodzić bez większych komplikacji, jeśli oczywiście nie pojawi się pan w uniformie sprawdzający tożsamość studentów. Początek roku akademickiego to też dobra szansa na wymienieniem się miejscem w akademiku w przypadku. Formalności te zazwyczaj przeprowadza się w samorządzie studentów. Bardzo uważajcie na to, z kim się wymieniacie, nie dajcie się oszukać wskutek wielokrotnych wymian. Uczulam też na samą instytucję samorządu, bo że nazywa się ona „samorządem studenckim”, nie znaczy wcale, że służy ona studentom i ułatwia im byt. Kto będzie miał z nim do czynienia, ten zrozumie.
Spawa współlokatora w akademiku czy to prywatnym mieszkaniu to los szczęścia. Naturalnie najlepiej zamieszkać z kimś znajomym, ale na pierwszym roku może być trudno dobrać sobie współlokatora-kumpla. Ale oprócz współlokatorów nie można zapomnieć o sąsiadach – i ci z akademika albo z bloku mogą zachwycić niebywała fantazją…chociażby grając na saksofonie o 6.30 rano… Trzeba przyznać jedno – „Jak dobrze mieć sąsiada” zaśpiewają ci, którym uda się skompletować zgraną ekipę wokół siebie. W niektórych akademikach integracja kwitnie aż miło, a kwadratowe korytarze są pełne ludzi, gdzie indziej podłużne korytarze zioną mrokiem i atmosferą jak z „Matrixa”, zaś mieszkańcy zazwyczaj spotykają się tylko mimochodem w kuchni. Co innego w mieszkaniu, lecz jeśli ktoś ma dużo zajęć lub mieszka daleko od centrum, z życiem towarzyskim również może być nienajlepiej, ale przecież-chcieć, to móc.
Kraków serwuje nam najdroższe opłaty za MPK w całej Polsce. Migawka od tego roku kosztuje 47 złotych, zwykły studencki-1,25. Nie na miejscu tak pisać o pieniądzach, ale niestety po ostatnich zagrywkach naszego rządu jest coraz smutniej. Obiady w stołówkach podrożały o 100%, zmiany w przyznawaniu stypendiów socjalnych jeszcze pogorszyły sytuację niektórych, ponieważ bez prawa do socjalnego nie można dostać ani dopłaty do zakwaterowania, ani stypendium z racji niepełnosprawności. Panowie posłowie, liczę że w budżecie na 2005 pomyśleliście choć trochę o studentach zamiast o własnych stołkach (sic!).
Kto zachce kiedyś skorzystać z biblioteki ( a wcześniej czy później pewnie przyjdzie na to czasJ), niech przygotuję się na to, że proces wypożyczania książek jest w Krakowie trochę bardziej skomplikowany niż w Tomaszowie. Czasami trzeba wypełnić rewers, niekiedy wyszukiwanie jakiejś pozycji spada na czytelnika, a nie na bibliotekarza. Będę cyniczna – ale żeby wypożyczyć książkę w Bibliotece Jagiellońskiej, nie wystarczy jako taka wiedza o tej bibliotece i kurs biblioteczny; aby w Jagiellonce dostać to, co się chce ,trzeba mieć wielkiego farta, trzy razy się załamać i przetracić kilka drogocennych godzin. Dlatego w kontaktach z BJ życzę wytrwałości i, jak to Kora śpiewała, „oceanu wolnego czasu”.
Wreszcie musiało paść to pytanie – gdzie się bawić w Krakowie? Brać studencka słynie z tego, że bawić się chce i umie. Tak też jest w Kraku. W klubach na rynku piwa w standardowej cenie 6 złotych zastanie nalane dla tych, którzy zdąża pojawić się przed największym wieczornym natężeniem klienteli. Ze swojej atrakcyjności słyną puby na Kazimierzu, w których często można posłuchać muzyki na żywo. Inne najczęściej odwiedzane miejsca koncertów to klub „Loch Ness” niedaleko Politechniki Krakowskiej, kluby „Żaczek” i „Rotunda” należące do UJ, klub „Studio” na miasteczku studenckim „Czarna Wieś”. Kraków kusi też imprezami dostosowanymi do indywidualnych zainteresowań – można wpadać na slamy i turnieje jednego wiersza, przeglądy kabaretów, kina niezależnego i filmów dokumentalnych, wystawy i prezentacje w Bunkrze Sztuki, odwiedzać kina, teatry czy muzea. Kogo kultura nie kręci i woli poimprezować w gronie znajomych, na pewno przygarną mury własnego akademika lub mieszkania. Z powodów finansowych to dość popularny sposób spędzania weekendów. Wypad do supermarketu nie jest rzeczą karkołomną, a przy dobrej muzyce i w dobrym towarzystwie wielu poznaje, co to uroki studiowania z dala od domu.
Po pierwszym semestrze studiów lepiej mam w pamięci Teatr Bagatela (punkt w centrum, miasta, w którym zatrzymuje się wiele ważnych autobusów i tramwajów) niż rynek czy Wawel, a więc miejsca nieodłącznie kojarzone z Krakowem. Rozrywki nerwów dostarczają mi dojazdy na Kampus UJ, na który przy dobrych wiatrach jedzie się z Miasteczka AGH 30 minut, a który z bliska wygląda jak lśniący pokazowy kolos otoczony stepami i bagnami (to pewnie dlatego, żeby studenci kierunków biologicznych mieli pod ręką polską faunę i florę…). W moim instytucie światła w salach są takie ciemne, że czasami nie wiedzę, co piszę. Pamiętam narzekania znajomych, którzy w kolejkach po indeks i legitymację stali tygodniami (porządek musi być!), a jak je w końcu dostali, to poświęcili kilka dni, aby na Podwalu kupić sobie bilet miesięczny (na początku października kolejki do kas mają po kilkadziesiąt metrów – imponujący widok).
Drodzy przyszli studenci – nie zrażajcie się tym, co napisałam, lepiej weźcie sobie z tego jakąś malutka przestrogę. Przepaść między tym, co było w liceum czy technikum, a tym, bo będzie na studiach, przestaje odczuwać się wraz z kolejnymi miesiącami nauki. Nie taki Kraków straszny, jak go namalowałam. Nigdzie indziej nie ma takiej jedności konsumpcyjnej w przypadku napadów głodu-po prostu kupuje się precla i sprawa załatwiona. Nigdzie indziej nie ma też takich cudownych księgarni i sklepów z tanią książką. W żadnym innym mieście nie ma tak wsławionego miejsc spotkań jak pomnik Mickiewicza na rynku (pieszczotliwie nazywany „Adasiem”). No i nie ma jak iść na spacer na Planty lub pod smoka, czy też spojrzeć z okna autobusu na taflę Wisły i wzgórze wawelskie. Jeśli i wy wybierzecie Kraków, pewnie się o tym przekonacie. A na razie spróbujcie spojrzeć na Tomaszów z innej perspektywy-miasta, które niebawem przyjdzie wam opuścić, bo nie wierzę w to, że nie będziecie za nim tęsknić i nad kanapką z pasztetem choć raz nie pomarzycie o obiadku mamusi.