Andrzej Walentek o afgańskiej pułapce

757
W ostatnim „Wprost” Andrzej Walentek walczy o poszanowanie misji w Afganistanie przez MON. Jak się okazuje Ministerstwo zarządzane przez Bogdana Klicha nie wspiera polskich żołnierzy, albo jest to pomoc mało warta. Autor cytuje wypowiedz gen. Stanisława Kozieja, byłego wiceszefa MON, i jednego z oficerów dowodzących misją w Afganistanie, z której jasno wynika, że obecna sytuacja w Afganistanie nie jest prosta: „Jeśli talibowie, a niestety wiele na to wskazuje, złapali oddech, to szybko go nie utracą. O tym przekonali się w Afganistanie Rosjanie w latach 80. Jeśli chcemy myśleć o odzyskaniu inicjatywy w Afganistanie, musimy tam uzyskać przewagę operacyjną. A to wymaga nie tyle większej liczby żołnierzy, ile przede wszystkim dodatkowego sprzętu – odpowiednio wyposażonych śmigłowców i bezpilotowców. Bez tego będziemy mogli tylko liczyć kolejnych poległych.”

Jak doszło do tragedii 10 sierpnia? Po pierwsze dlatego, że teren, na którym odbywał sie patrol, nie został przedtem poddany patrolowi lotniczemu. Pojawia sie pytanie dlaczego doszło do takiego uchybienia? Autor odpowiada, że z braku sprzętu, mimo że gen Bronisław Kwiatkowski, dowódca misji, apelował od dłuższego czasu o dostarczenie nowych maszyn.

Po drugie – wsparcie że nie nadeszło odpowiednio wcześnie. Walczący byli zmuszeni czekać cztery godziny, aż śmigłowce Mi-17 łaskawie zdecydowały sie na przylot. Skąd taka sytuacja? Z braku sprzętu, odpowiada autor. 10 sierpnia dwa transportery znajdowały się w Karabagh, gdzie odbywała się inna akcja polskich wojsk. Zanim Mi-17 przyleciały do Ushman Khel, gdzie poległ kpt. Ambroziński, śmigłowce musiały jeszcze wstąpić do bazy w Ghazni, gdzie uzupełniły paliwo… Walentek nadmienia przy okazji, że śmigłowce oprócz tego, że nie są wstanie zabezpieczać polskich akcji, to jeszcze nie są najlepiej wyposażone. Minister Bogdan Klich zapowiedział przysłanie nowych maszyn (Mi-24 i Mi-17), ale i tak to nie wzmocni naszych sił powietrznych – przyjeżdżają w zastępstwo maszyn, które wymagają remontu, a nie jako dodatkowa siła.

Po trzecie i najgorsze – urzędnicy MON w ogóle nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w Afganistanie i jaki sprzęt jest potrzebny. Autor przypomina, że w 2008 r. ministerstwo miało plany, by kupić nowoczesne samochody patrolowe LOSP. Są one dosyć lekkie i wytrzymują próby minowe. Dosyć popularny transport w wojskach innych krajów, walczących w Afganistanie. Jednak z braku pieniędzy MON zakupił dwa razy cięższe pojazdy MRAP. Z trzydziestu sztuk jedna trzecia jest niesprawna, a te które jeszcze jeżdżą nie mieszczą się na drogach afgańskich miast. Absurdalny wydał się także zakup 2008 r. maszyn w ogóle nie przeznaczonych do Afganistanu, bo samoloty, które wówczas były niezbędne były za drogie. Pieniądze zostały wiec zainwestowane w coś czego żołnierze nie potrzebują, a pomocy, jak nie było tak nie ma. Dopiero śmierć kpt. Ambrozińskiego spowodowała, że Klich szarpnął się na wspomniane wyżej dwa śmigłowce. Mimo to polskie dowództwo zapowiada, że w 2010 r. może dojść do upadku polskiego kontyngentu!

Obecnie 500 rebeliantów skryło się w dystrykcie Ajiristan, gdzie poległ nasz żołnierz. Zostali oni wyparci z innych terenów. Sytuacja więc zaogniła się. Czy wojna w Afganistanie stanie sie drugim Wietnamem – śmiercią wielu żołnierzy? Warto wspomnieć, że w ówczesnych czasach nie liczy się siła ilościowa, ale jakość maszyn.

 

 

 

tom
Omawiany artykuł ukazał się w „Wprost” 23-30.08.2009