Horror bez happy endu

385

– Lotos ma bardzo mocny i wyrównany skład. To nie jest przypadek, że są w najlepszej czwórce – mówił przed tym spotkaniem Karol Kłos. Jego słowa znalazły potwierdzenie na boisku. Od początku goście postawili miejscowym bardzo trudne warunki. Żadna z drużyn nie potrafiła odskoczyć na kilka punktów. Podopieczni Miguela Falaski mieli wyraźne problemy, żeby wstrzelić się na zagrywce.  Często piłka lądowała albo w siatce albo poza linią boczną. PGE Skra uzyskała dwupunktową przewagę dopiero po drugiej przerwie technicznej. Po skutecznym bloku Nicolasa Uriarte, który zatrzymał Murphy Troya mistrz Polski objął prowadzenie 20:18, a tuż po tym zagraniu Andrea Anastasi poprosił o czas. Po chwili Facundo Conte dołożył kolejne punkty i… tego prowadzenia  gospodarze nie oddali już do końca.

 

Druga partia rozpoczęła się od bardzo efektownego „gwoździa” w wykonaniu Srećko Lisinaca. Kibice kochają takie zagrania. To jednak goście sprawiali nieco lepsze wrażenie. Po tym jak wyszli  na prowadzenie 11:8 Miguel Falasca zaprosił swoich zawodników na krótką rozmowę. Niewiele to pomogło, bo Lotos jeszcze bardziej podkręcił tempo. Świetną serią zagrywek popisał się Troy, który dał swojej drużynie już sześciopunktowe prowadzenie. Hiszpański szkoleniowiec zdecydował się zdjąć z boiska Mariusza Wlazłego i zastąpił go Maciej Muzaj. To był bardzo dobrych ruch, bo młody atakujący spisywał się wyśmienicie. Bełchatowianie doskoczyli do rywala na 16:18, ale Lotos dał piorunującą odpowiedź. Podopieczni Miguela Falaski znani są z mocnych końcówek i nie inaczej było  tym razem. Po raz kolejny rewelacyjnie atakował Muzaj i PGE Skra doprowadziła do remisu 23:23. W hali nikt już nie siedział i trudno się dziwić, bo końcówka była niezwykle emocjonująca.  Po długiej wymianie w grze na przewagi ostatecznie lepszy okazał się Lotos. Ale bełchatowianie otrzymali od swoich kibiców wielkie brawa za fantastyczną pogoń.

W kolejnej odsłonie meczu nic się nie zmieniło. Obie drużyny prezentowały bardzo dobrą siatkówkę z lekką przewagą bełchatowian, którzy mocniej przycisnęli przed drugą przerwą techniczną. Po sprytnym zagraniu Facundo Conte gospodarze zdołali odskoczyć rywalowi na 16:13. Gdańszczanie robili co mogli, ale PGE Skra nie popełniała własnych błędów, które mogłyby kosztować utratę tego prowadzenia. Poza tym bezbłędni byli Wlazły z Contem. To nie mogło się inaczej skończyć. PGE Skra wygrała tego seta 25:21.

Na początku czwartego seta przypomniał o sobie Lisinac, który zaliczył dwa efektowne ataki. Ale to goście zeszli na pierwszą przerwę techniczną w lepszym humorach, prowadząc 8:6. Po kilku minutach ta przewaga wzrosła do czterech oczek. Gospodarze robili co mogli, ale Lotos był niemal bezbłędny w ataku. Ale im było bliżej końca tym gości zaczęli się coraz bardziej gubić. Bełchatowianie poprawili blok, a po trzech świetnych zagrywkach Wlazłego wyszli na prowadzenie 21:20. Po chwili na pole zagrywki wszedł jednak Amerykanin Troy i mówiąc kolokwialnie "pozamiatał". Trzy atomowe serwisy dały jego drużynie zwycięstwo w czwartym secie. O losach tego meczu musiał zdecydować tie-break.

W decydującej części meczu skuteczniejsi byli goście, którzy z zimną krwią wykorzystywali błędy bełchatowian. Walkę o finał PlusLigi od zwycięstwa rozpoczęli siatkarze Lotosu Trefla Gdańsk.

PGE Skra Bełchatów – Lotos Trefl Gdańsk 2:3 (25:22, 30:32, 25:21, 22:25, 10:15)

PGE Skra: Uriarte, Marechal, Wrona, Wlazły, Conte, Lisinac, Tille (libero) oraz Brdjović, Włodarczyk, Muzaj, Kłos, Piechocki.

Lotos: Falaschi, Schwarz, Gawryszewski, Troy, Mika, Grzyb, Gacek (libero) oraz Ratajczak, Czunkiewicz.