Kultura Dostępna Kamerdyner 03.01.2018

786

Autor: Marek Goska

Najambitniejszy projekt Filipa Bajona od wielu lat. Twórca „Magnata” przywraca wiarę, że kino kostiumowe z ambicjami intelektualnymi jest u nas możliwe. „Kamerdyner” to rozbuchana, jak na polskie warunki, produkcja filmowa – w której oglądamy ponad cztery dekady z życia zamieszkującego Kaszuby rodu von Kraussów, a w tle indywidualnych namiętności, los zbiorowy oraz, interesujący Bajona od zawsze, wielki temat tożsamości: prywatnej i zbiorowej.

W tym przypadku chodzi o tożsamość rozmytą i niejednoznaczną, o rozdarcie obywatelskie i narodowe – czy należymy do Polski, Kaszub, czy może do Niemiec, i co tak naprawdę kryje się za tą deklaracją: myśli czy również czyny?

Pytania są o tyle istotne, że w „Kamerdynerze” oglądamy również sagę o rozdarciu historycznym. Świat, do którego byliśmy przyzwyczajeni przez całe dekady, traci sens. Utrwalony kanon z podziałem na panów i chłopów przestaje istnieć. Pierwsza wojna światowa ostatecznie kładzie kres resentymentom o powrocie do kastowości życia, a druga wojna – niszczy jakiekolwiek prawidła. Wszystko dla wszystkich, nic dla nikogo.

W tym kontekście rozpisana na wiele lat hekatomba historyczna komponuje się z dramatycznymi, a często tragicznymi losami grupy bohaterów wspaniale zagranych przez czołówkę polskiego aktorstwa – z Anną Radwan, Januszem Gajosem, Adamem Woronowiczem, Borysem Szycem  i Kamillą Baar na czele, którym partnerują młodzi i zdolni, zakochani w sobie córka Hermanna von Kraussa, Marita (świetny debiut w głównej roli Marianny Zydek) oraz bękart hrabiego, Mateusz (Sebastian Fabijański). To miłość niełatwa, bo i czasy są ciężkie; miłość wystawiona na wiele ciężkich prób, ubrudzona posoką czasów. A jednak w efekcie miłość zwycięska, jak każde niewinne uczucie.

„Kamerdyner” Filipa Bajona nie jest tytułem który można by odfajkować, nie jest również użytkową, oleodrukową fantazją na temat historii Kaszubów, pomijanych właściwie dotąd przez polskie kino i literaturę. Filip Bajon postawił przed sobą ambitniejsze zadanie. Nakręcił miejscami podniosły, miejscami bardzo ponury film o tragedii tysięcy, milionów niewinnych istnień, z intencji losu skazanych na funkcjonowanie w czasach które wymagają ofiar, deklaracji, wymagają określonej postawy. A życie, pełne, bogate i fascynujące, staje się tego losu igraszką. Oprawa może być piękna – jak finezyjnie sfotografowany przez Łukasza Gutta kaszubski świat, ale może być również funeralna. Wszystko w końcu ginie i gnije. A historia ciągle się powtarza. Kamerdynerzy się odradzają. Mają inne kostiumy, ale wciąż są. Po nich przyjdą następni.

Łukasz Maciejewski