Twórczość Magdaleny Łazarkiewicz stanowi w polskim kinie bardzo ciekawy przykład szalenie konsekwentnej autorskiej drogi. Już począwszy od arcyciekawych szkolnych etiud, poprzez poruszające tytuły z pierwszego okresu pracy reżyserki (filmy „Przez dotyk”, „Białe małżeństwo”, „Ostatni dzwonek”), aż po najnowsze dokonania – również te teatralne i telewizyjne – Magdalena Łazarkiewicz zawsze upomina się w gruncie rzeczy o to samo. Prawo do wolności własnej której zagrażają figury będące efektem opresji kulturowej lub światopoglądowej. W „Powrocie”, najnowszym filmie reżyserki, ten wolnościowy pęd widać ze szczególną ostrością. Reżyserka opowiadając realistyczną historię młodej dziewczyny (zjawiskowe odkrycie aktorskie – Sandra Drzymalska) której udało się uciec od gangsterów, zmuszających ją do prostytucji, mówi w istocie o tym, czym jest dzisiaj piekło wolności i czy przypadkiem nie staje się na nasze własne życzenie kolejną niewolą.
W różnych miastach Polski, na wielu festiwalach, także podczas DKF’owskich spotkań z publicznością, przysłuchiwałem się poruszającym spotkaniom reżyserki z widzami. „Powrót” jak mało który tytuł z bieżącego repertuaru, prowokuje bowiem do szczerości, prawdziwej dyskusji. Łazarkiewicz udało się dotknąć szczególnie chronionego tematu, chronionego i tabuizowanego. Dom rodzinny pokazywany był dotąd w polskim kinie jako sacrum, albo patologia, w „Powrocie” staje się natomiast znaną przez wielu z autopsji przestrzenią ubezwłasnowolnienia. Z jednej strony, dominują w nim elementy katolickiego wychowania, kościelna symbolika, z drugiej dogmat chorobliwego wystrzegania się zła (grzechu), które – jak precyzyjnie pokazuje Magdalena Łazarkiewicz – samo w sobie staje się kolejnym złem, z czasem złem spotworniałym i zwielokrotnionym. Wrażliwość, subtelność autorki filmu nie pozwala jednak na czarnobiały przekaz. Figura matki granej przez Agnieszkę Warchulską jest paradoksalna. Nie pamiętam takiej postaci w polskim kinie. Nawet na moment nie staje się karykaturą, bohaterką ośmieszoną i wyszydzoną przez wszystkowiedzącego autora. Przeciwnie, reżyserka daje tej abominacyjnej przecież postaci prawo do własnego głosu; głosu, który należy wysłuchać uważnie, a może nawet starać się zrozumieć. To rzadki gest artysty próbującego zestawić różnicujące się społeczeństwo, szukać definicji dla tych różnic, wskazać na błędy które popełniliśmy, które stale popełniamy.
„Powrót” ma również konsekwentną strukturę narracyjną i muzyczną. Niepokoją dźwięki partytury Antoniego Komasy-Łazarkiewicza mądrze zestrojone z niepokojem wnoszonym przez postaci głównych bohaterów. Dźwięki wyprzedzają nastroje. Stają się klasterami, którym daleko do polifonii. Tak właśnie diagnozuje świat Magdalena Łazarkiewicz. Szumy, zlepy, ciągi, te z Mirona Białoszewskiego, a pomiędzy szumami małe wyspy samotności narażone na przemoc, okrucieństwo, zbrukanie. Powinny być od ochroną, bo tylko ona mogą nas ocalić. Nikt więcej.
Łukasz Maciejewski