Historia dwudziestoletniego Daniela, który w trakcie pobytu w poprawczaku przechodzi duchową przemianę i skrycie marzy, żeby zostać księdzem. Po warunkowym zwolnieniu chłopak zaprzyjaźnia się z proboszczem niewielkiej parafii. Pod nieobecność duchownego Daniel wykorzystuje niespodziewaną okazję i udając księdza, zaczyna pełnić posługę kapłańską w miasteczku.
Jego metody ewangelizacji budzą spore kontrowersje wśród mieszkańców, z czasem jednak nauki i charyzma fałszywego księdza poruszają ludzi.
Zapraszamy na seanse 16 stycznia 2020 roku o godzinie 13.00 i 18.00
„Boże ciało” Jana Komasy to nowy głos w rozmowie artystów o naszym społeczeństwie, również o polskim katolicyzmie. Bez programowego podziału na lepszy i gorszy wybór, bez pewności czy tak wybór w ogóle jest realny.
I w tym tkwi pewnie również komercyjny sukces skromnego, zrealizowanego bez gigantycznego budżetu i inscenizacyjnych fajerwerków projektu. „Boże ciało” łączy ludzi, niczym wiernych w filmowym kościele. Łączy, nie dzieli. To właściwie paradoksalne, że o „Bożym ciele” Komasy, filmie poruszającym przecież kontrowersyjny temat fikcyjnego księdza sprawującego na prowincji jak najbardziej oficjalną posługę, właściwie wszyscy mówią dobrze. Ultrakatolicy i agnostycy, ateiści i wątpiący, lewicowcy i prawicowcy, koneserzy kina i ci, którzy do kina chodzą od, nomen omen, wielkiego dzwonu, a na „Boże ciało” wybrali się ze względu na pocztą szeptaną. Wybrali się, bo o filmie mówiło się „na mieście”. Ale zadowoleni są teraz prawie wszyscy, pokrzepieni i usatysfakcjonowani. Janowi Komasie, wciąż jeszcze reżyserowi młodego pokolenia chociaż już z wieloma sukcesami na koncie, udało się rozbić usankcjonowany podział na kino festiwalowe i komercyjne, na kino zaangażowane i rozrywkowe, uczynił to zaś nie za pośrednictwem szoku, ostrych barw, gwiazdorskich popisów, ale za pośrednictwem skupienia, dyscypliny, kinogenicznego napięcia rodzącego się na styku pierwszego zamysłu i finałowej refleksji odbiorczej.
Opowieść o chłopcu – zagrał tę rolę fenomenalnie Bartosz Bielenia, aktorskie odkrycie 2019 – trafiającego z poprawczaka wprost na parafię; chłopaka który chociaż nie jest księdzem, na zawsze odmienia życie parafian, zachwyciła również widzów za granicą. Problem jest zatem wspólny. Tęsknimy za duchowością, szukamy dobra, ale niezależnie czy mieszkamy w Jaśliskach gdzie był kręcony film, w Nowym Jorku czy w Budapeszcie, coraz rzadziej wierzymy, że to doktryna, instytucja może tę tęsknotę wypełnić. Ważniejsza jest żarliwa wiara, albo żarliwe słowa. Charyzma przewodnika.
Wiele o tym filmie już napisano, a w recenzjach, co ze wszech miar zrozumiałe, podkreślano przede wszystkim pracę Jana Komasy, operatora, Piotra Sobocińskiego juniora, kreacje Bartosza Bieleni, Aleksandry Koniecznej, Elizy Rycembel, Tomasza Ziętka czy Barbary Kurzaj. Słusznie, wszyscy zasłużyli na komplementy, ale tym razem chciałbym również zwrócić również uwagę na obsadę drugiego czy wręcz trzeciego planu. W „Bożym ciele”, co chyba umknęło większości piszącym o filmie, w rolach znajomych Elizy (Rycembel) zadebiutowała cała grupa bardzo młodych, obiecujących, nieopatrzonych jeszcze aktorów, po których wiele można się spodziewać w przyszłości: Anna Biernacik, Mateusz Czwartosz, Jan Hrynkiewicz czy Jakub Sierenberg. Zapamiętajmy te nazwiska. Wreszcie Mateusz Pacewicz, rocznik ’92, scenarzysta na którego być może od lat czekało polskie kino. Jeżeli tak młody człowiek jak Pacewicz potrafi głęboko, a zarazem komunikatywnie pisać o współczesnej Polsce tak, żeby zachwycił się tym świat, to o jego przyszłość – w kinie, a może i w literaturze – jestem spokojny. O przyszłość Jana Komasy spokojny jestem od dawna. Teraz chyba czas na podbój świata.
Łukasz Maciejewski