„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

1430

Autor: Skansen Rzeki Pilicy

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Order Virtuti Militari dla matki poległego legionisty

Reprezentacyjna sala posiedzeń tomaszowskiego magistratu była i jest świadkiem najdonioślejszych wydarzeń w życiu miasta. Jedna z najbardziej poruszających uroczystości odbyła się tutaj 5 kwietnia 1937 roku. Jej głównym bohaterem był poległy w 1915 roku, a pochodzący z Tomaszowa żołnierz legionów Józefa Piłsudskiego – Stefan Jaworski. Za swoje męstwo został on pośmiertnie odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari, przyznanym wcześniej przez marszałka J. Piłsudskiego. Odznaczenie to wręczono podczas wspomnianej uroczystości matce legionisty – Marii Jaworskiej.

Jak napisano w relacji, zamieszczonej następnego dnia w łódzkim dzienniku „Echo”, 18-letni Stefan Jaworski tuż po maturze w 1914 roku wstąpił do formującego się 2 pułku ułanów Legionów Polskich. Już od początku października tego roku brał udział w szeregu bitew z Rosjanami, stoczonych na Węgrzech i w Rumunii. Walczył w tzw. kampanii nadrówniańskej pod Rafajłową, Pasieczną i Mołodkowem, a także w bitwach na Huculszczyźnie pod Kirlibabą i Karolówką. Zginął 16 maja 1916 roku podczas szarży na rosyjskich dragonów pod Bilą w Rumunii.

„O g. 13 w pięknej Sali Rady Miejskiej obok popiersia Marszałka Piłsudskiego zajęła na podniesieniu miejsce matka śp.p. Stefana Jaworskiego. Wokół ustawiły się oddziały Federacji PZOO z dziesięcioma sztandarami. Obszerna sala była wypełniona po brzegi przedstawicielami miejscowego społeczeństwa i młodzieżą szkolną. Gdy Matka zajęła specjalnie przygotowany fotel, mjr R. Ostrihansky (zastępca dowódcy 4 pułku artylerii ciężkiej, stacjonującego m.in. w Tomaszowie – dop. A.K.) dokonał z rozkazu Naczelnego Wodza aktu wręczenia orderu Virtuti Militari, nadanego ś.p. Stefanowi Jaworskiemu przez Pierwszego Marszałka Polski (…) W momencie wręczania orkiestra Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu odegrała hymn państwowy” – relacjonowała łódzka gazeta.

Za bohaterstwo – od wdzięcznej Ojczyzny
Napisała dalej, że dłuższe i serdeczne przemówienie w imieniu władz państwowych wygłosił starosta powiatu brzezińskiego – Tadeusz Reindl. Na zebranych duże wrażenie zrobiło wystąpienie legionisty Tadeusza Marynowskiego, towarzysza broni Stefana Jaworskiego. „Wreszcie niezwykle subtelne, dostrojone do całości tak rzadkiej a pięknej, w wyrazie uczuciowym uroczystości przemówienie wygłosił prezydent Antoni Rączaszek w imieniu mieszkańców Tomaszowa i swoim, wskazując, że wdzięczna Ojczyzna składa Matce znak, symbol, należny cnocie wojskowej jej syna, krzyż virtuti militari, najwyżej ceniony, gdyż jest stwierdzeniem czynów, przywracających narodowi jego byt niepodległy” – podkreślono w relacji „Echa”.

W podobnym tonie była utrzymana informacja o tym wydarzeniu, zamieszczona na łamach ogólnopolskiego pisma „Wiarus” z maja tegoż roku. Zilustrowano ją zdjęciem ukazującym moment wręczenia orderu matce poległego legionisty (reprodukcja obok). Warto dodać, że w latach 1914-1915 do legionów J. Piłsudskiego zaciągnęło się ponad stu żołnierzy-ochotników, pochodzących z Tomaszowa i okolic.

Falsyfikaty monet od kasjera stacji kolejowej

Na zdjęciu: Dworzec kolejowy w Tomaszowie w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Na zdjęciu: Dworzec kolejowy w Tomaszowie w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Szerokim echem w całym kraju odbiła się w 1933 roku fałszerska afera, która miała swój początek w Tomaszowie Mazowieckim. Właśnie stąd wywodziła się szajka rozprowadzająca falsyfikaty srebrnych monet. Niewiele różniły się one od oryginałów.

W sensacyjnym artykule, zamieszczonym 20 kwietnia tegoż roku w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika”, poinformowano, że afera została ujawniona na terenie ówczesnego województwa lwowskiego. To tam został ujęty przez policję na gorącym uczynku puszczania w obieg fałszywych monet 10-złotowych student uniwersytetu poznańskiego Władysław Alberski, pochodzący z Tomaszowa. Znaleziono u niego kilkadziesiąt takich falsyfikatów. Zeznania studenta pozwoliły ustalić, że szajkę tworzyli również: jego ojciec – Karol (były urzędnik kolejowy z Tomaszowa) oraz Mikołaj Żewko, kasjer tomaszowskiej stacji kolejowej. Ten ostatni był „mózgiem” fałszerskiego procederu.

„Dochodzenie ujawniło, że Żewko finansował interes, zaś pieniądze na ten cel zdobywał przez fałszowanie wykupionych już przez osoby prywatne listów przewozowych, na których wywabiał różnemi środkami chemicznemi sumy, w miejsce których wpisywał sumy mniejsze, zaś różnice, sięgające nieraz kilkuset złotych przywłaszczył sobie. Pośrednikami Żewki byli ojciec i syn Alberscy, którzy zakupywali również falsyfikaty z prywatnej mennicy. Część tych pieniędzy kolportował sam Żewko, wykorzystując do tego celu swoje stanowisko kasjera” – wyjaśniała łódzka gazeta.

Napisała dalej, że M. Żewko został aresztowany i odstawiony do więzienia w Piotrkowie. Jednocześnie do Tomaszowa przybyli dwaj wyżsi funkcjonariusze lwowskiej policji, by aresztować K. Alberskiego i zabrać do Lwowa celem skonfrontowania z uwięzionym tam synem.

Uciekł policjantom z jadącego pociągu
W czasie podróży Alberski zdołał uśpić czujność policjantów i wyskoczył ze znajdującego się w biegu pociągu. W wyniku energicznych działań wywiadowczych ustalono, że ukrywa się w lasach koło Tomaszowa. Nad ranem 24 kwietnia urządzono na niego zasadzkę w opuszczonym domku kolejowym – tzw. koszarce nad Pilicą i ponownie aresztowano.

Dalsze, intensywne dochodzenie wykazało, że fałszerze ci działali na szeroką skalę, przyjmując do pomocy także łódzką robotnicę, Julię Ciołkiewicz. Przy aresztowanych znaleziono 87 monet 10-złotowych. W międzyczasie zdołali oni puścić w obieg 113 sztuk. Za rozprowadzenie falsyfikatów otrzymywali od Żewki prowizję w wysokości 1,50 zł od monety 10-złotowej. Falsyfikaty monet kolportowali głównie w województwach południowych. Trafiały one także do Kielc, Łodzi i Warszawy.

Epilog sprawy, którą relacjonowało wiele krajowych pism, rozegrał się w sierpniu 1933 roku przed sądem okręgowym w Rzeszowie. Karol i Władysław Alberscy otrzymali wyroki po dwa i pół roku więzienia, zaś Julię Ciołkiewicz skazano na rok pozbawienia wolności. Sprawę kasjera z tomaszowskiego dworca, który oprócz obracania fałszywymi monetami zdefraudował z kolejowej kasy kwotę 948 zł, wydzielono do odrębnego postępowania.

Po przybyciu do Tomaszowa… stracił zupełnie pamięć

Na zdjęciu: Przedwojenny Tomaszów – zbieg ulic: Miłej i Gustownej (dziś: ul. Konstytucji 3 Maja). Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Na zdjęciu: Przedwojenny Tomaszów – zbieg ulic: Miłej i Gustownej (dziś: ul. Konstytucji 3 Maja). Archiwum Andrzeja Kobalczyka

„O godz. 2-ej w nocy zgłosił się do komisariatu Policji Państwowej w Tomaszowie mężczyzna w wieku lat około 50, dość porządnie ubrany i poprosił dyżurnego o zaopiekowanie się nim, gdyż stracił zupełnie pamięć i nie może sobie uprzytomnić, gdzie jest jego miasto rodzinne, jak również nie może sobie przypomnieć swego imienia ani nazwiska (…) Nie pamięta również, czy ma żonę i dzieci”.

Tą sensacyjną wiadomością, zamieszczoną 23 kwietnia 1937 roku w łódzkim dzienniku „Ilustrowana Republika”, rozpoczęła się niecodzienna historia, która przez wiele następnych dni nie schodziła z łamów wielu gazet. Donoszono w nich, że ów tajemniczy osobnik miał schludny wygląd i wykazywał maniery inteligentnego oraz wykształconego człowieka. Okazało się, że władał biegle kilkoma językami, w tym: polskim, niemieckim, francuskim i rosyjskim. Nie posiadał przy sobie żadnych dokumentów, czy innych przedmiotów umożliwiających jego identyfikację.

Policjantów zaintrygowała czerwona pręga, widniejąca na szyi nieznajomego. Wyjaśnił on, że nagle ogarnęła go depresja i postanowił targnąć się na swoje życie. Usiłował powiesić się w pobliskim lesie, ale sznur się urwał, pozostawiając ów ślad. Kawałek tego sznura mężczyzna przyniósł ze sobą do komisariatu.

Stąd nieznajomy trafił do szpitala miejskiego, zaś tomaszowscy policjanci rozesłali do komisariatów w całym kraju, a także do prasy i radia jego rysopis wraz z dokładnym opisem odzieży. Przełomem w rozwikłaniu niezwykłej zagadki okazały się litery: C. H. S., widniejące na wewnętrznym obszyciu kapelusza. Inicjały te rozszyfrował mieszkający w Łodzi szwagier mężczyzny odnalezionego w Tomaszowie, który przyjechał do tutejszego oddziału „Ilustrowanej Republiki”.

Był dziennikarzem i grał w filmach
Na podstawie rysopisu i okazanej fotografii stwierdził on ponad wszelką wątpliwość, iż mężczyzna z zanikiem pamięci to łodzianin Carl Henryk Schulz. Był żonaty i przez szereg lat pracował w dzienniku niemieckim „Neue Lodzer Zeitung”. Potem przeniósł się do stolicy, gdzie był warszawskim korespondentem niemieckiego dziennika „Freie Presse”. Ponadto zajął się filmem.

„Dzięki swej myślącej i wyrazistej twarzy, zdołał p. Schulz pozyskać na razie mniejsze role w filmach polskich. Między innymi grał rolę dyplomaty w filmie „Pani Ministrowa” i występował w innym filmie, również jako mąż stanu” – donosiła łódzka gazeta.

Opisała także spotkanie C. H. Schulza z jego szwagrem w tomaszowskim szpitalu. Schulz oświadczył, że nie przypomina sobie, by w ogóle miał szwagra lub żonę. „Charakterystyczne, że Schulz doskonale pamięta wszystkie fakty od chwili, gdy znalazł się na gruncie Tomaszowa. Oświadczył, że przystąpił do pisania pamiętnika za okres, który utkwił w jego pamięci. Skarżył się jedynie, że po kilku minutach pracy nad pamiętnikiem czuje się szalenie osłabiony (…) Nieszczęśliwym chorym zajęła się rodzina, a przedewszystkiem żona, pracująca w Łodzi, jako urzędniczka prywatna” – napisano w prasowej relacji.

Popełnił podwójną zbrodnię z zazdrości o dziewczynę

Na zdjęciu: Z dawnego Tomaszowa – pasażerskie sanie na ul. św. Antoniego. Archiwum Andrzeja Kobalczyka
Na zdjęciu: Z dawnego Tomaszowa – pasażerskie sanie na ul. św. Antoniego. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Międzywojennym Tomaszowem dosyć często wstrząsały wieści o tragediach mających miłosne podłoże. Na tym tle dochodziło tutaj do samobójstw i zabójstw. Szczególnie drastyczny przebieg miało podwójne morderstwo, do którego doszło w tym mieście 16 marca 1928 roku. Obszerną relację, zamieszczoną następnego dnia w dzienniku „Hasło Łódzkie”, opatrzono wiejącym grozą tytułem: „Krwawa tragedia miłosna w Tomaszowie. Zazdrosny narzeczony zastrzelił rywala i matkę ukochanej. Policja wdrożyła energiczny pościg za zbrodniarzem”.

Z artykułu wynikało, że sprawcą wstrząsającej tragedii był Jan Chlebny, właściciel niewielkiego domu, mieszkający w nim samotnie. Nieco wcześniej przyjął pod swój dach dwie sublokatorki: 36-letnią wdowę po kolejarzu – Jadwigę Rybak oraz jej 16-letnią córkę, Zofię. „Piękna nad wyraz dziewczyna zrobiła silne wrażenie na Chlebnym. Zakochany kawaler wyznał swą gorącą miłość dziewczynie, prosił Rybakową o rękę córki i został przychylnie potraktowany zarówno przez wdowę jak i przez jej córkę. Myślano już o bliskim ślubie. Lecz oto na widowni pojawił się ten trzeci. Był nim 25-letni mieszkaniec Tomaszowa Józef Jasiewicz” – donosiła łódzka gazeta.

Napisała dalej, że młodszy i o wiele przystojniejszy od Chlebnego kawaler wywarł silne wrażenie na Rybakównie. Dziewczyna zaczęła darzyć Jasiewicza swoimi względami. Oficjalny narzeczony usiłował jej to wyperswadować, doprowadzając do częstych i ostrych scysji. Wreszcie Rybakówna wyznała Chlebnemu, że nie wyjdzie za niego za mąż, gdyż pragnie zostać żoną Jasiewicza.

Potworna zemsta podczas libacji
„Widząc, że wszystkie nadzieje na połączenie się węzłem małżeńskim z ukochaną dziewczyną są już stracone, Chlebny, który przechodził straszliwe męczarnie zazdrości, uknuł potworny plan zemsty. W dniu wczorajszym urządził libację, na którą zaprosił Rybakową wraz z córką oraz Jasiewicza. Nastrój panował bardzo serdeczny, pito wódkę i śmiano się wesoło. W pewnej chwili Rybakowa oświadczyła, iż czuje się źle i, przeprosiwszy towarzystwo, położyła się spać. Wówczas stała się rzecz straszna. Chlebny, jakby czekając na ten moment, błyskawicznym ruchem wydobywszy z kieszeni rewolwer, dał do Jasiewicza 4 strzały, które ugodziły go w piersi i w głowę, powodując śmierć na miejscu” – relacjonowała gazeta.

Napisała dalej, że oszalały Chlebny skierował następnie rewolwer w stronę spoczywającej na łóżku Rybakowej. Kobieta, przerażona zbrodnią dokonaną na jej oczach, usiłowała się zerwać. Chlebny strzelił do niej, lecz pierwszy strzał chybił. Wówczas Rybakowa zeskoczyła z łóżka i rzuciła się do drzwi. Niestety, nie zdążyła do nich dobiec, gdyż została śmiertelnie ugodzona drugą kulą w plecy.

Pozostała przy życiu dziewczyna zdołała uciec przez okno. Wybiegła na ulicę wszczynając alarm. Na miejsce zbrodni niezwłocznie przybyła policja, lecz Chlebny zdążył już uciec. Za zbiegłym zbrodniarzem wszczęto pościg, stawiając na nogi policję całego województwa łódzkiego.

Tropami wielkiej afery spirytusowej w Tomaszowie

Na zdjęciu: Ćwiczenia straży zakładowej TFSJ w okresie międzywojennym. Zbiory Józefa Gołębiewskiego
Na zdjęciu: Ćwiczenia straży zakładowej TFSJ w okresie międzywojennym. Zbiory Józefa Gołębiewskiego

Daleko idące reperkusje miała wizyta, jaką na początku marca 1931 roku złożyło w łódzkim urzędzie akcyz i monopoli kilku urzędników zwolnionych z Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu. W odwecie za utratę pracy ujawnili oni trwający w ich fabryce od pięciu lat proceder wykorzystywania wielkich ilości „spirytusu akcyzowego” do celów nie związanych z produkcją. Te nielegalne praktyki naraziły skarb państwa na wielomilionowe straty!

Jako pierwsza o tej aferze napisała łódzka gazeta „Ilustrowana Republika”. W zamieszczonym 8 marca artykule pt. „Tajemnica spirytusu w Tomaszowskiej Fabryce Sztucznego Jedwabiu” podano, że od szeregu lat otrzymywała ona od państwowego monopolu tani spirytus. Obowiązkiem fabryki było zużywanie go wyłącznie do produkcji tzw. przędzy kolodionowej.

„Wyrób przędzy kolodionowej posiada znaczenie przy fabrykacji prochu, i wskutek tego stoi w ścisłym związku z przemysłem wojennym. Z tego też względu skarb państwa dostarczał fabryce spirytusu w ilości około 8 miljonów litrów rocznie, tracąc na litrze 40 gr. (…) Tymczasem zużywano tu spirytus również przy fabrykacji przędzy wiskozowej, gdzie dla wywoływania specjalnych efektów może być zużywany zamiast wody alkohol oraz do bakelitowania szpulek, t.j. powlekania lakierem szpulek dla przędzy wiskozowej, jak też dla laboratoryjnych doświadczeń z przędzą wiskozową” – wyjaśniała łódzka gazeta.

W artykule, zamieszczonym na jej łamach po czterech dniach, poinformowano, że śledztwo w tej bulwersującej sprawie prowadził początkowo Urząd Akcyz i Monopoli Państwowych w Łodzi. Stąd zostało przekazane do łódzkiej izby skarbowej, a następnie – do ministerstwu skarbu.

Wielomilionowa kara dla TFSJ
Efektem tego było przybycie 2 kwietnia tegoż roku do Tomaszowa specjalnej komisji ministerialnej. Jej celem było ustalenie jaką szkodę poniósł skarb państwa w wyniku afery w TFSJ. Komisja dociekała również jakim sposobem wydobywano tutaj spirytus znajdujący się w oplombowanych zbiornikach, pozostających pod stałym nadzorem specjalnie przydzielonego urzędnika skarbowego.

Z relacji „Ilustrowanej Republiki”, zamieszczanych 3 i 4 kwietnia, wynika, że swój jednodniowy pobyt w Tomaszowie komisja rozpoczęła nie od TFSJ, lecz od przesłuchania świadków-urzędników fabryki w miejscowym hotelu. „Tomaszowska Fabryka Sztucznego Jedwabiu, będąc powiadomioną o przyjeździe komisji ministerialnej, wysłała na dworzec swoje auto z przedstawicielami, celem zaproszenia tych panów do firmy. Członkowie komisji jednak nie przyjęli tej propozycji i zajechali do hotelu” – relacjonowała łódzka gazeta.

Finał afery, która odbiła się głośnym echem w całym kraju, nastąpił dopiero po upływie roku. Na łamach „Ilustrowanej Republiki” z 15 maja 1932 roku poinformowano, że śledztwo potwierdziło zarzuty wobec TFSJ. W rezultacie państwowy monopol spirytusowy nałożył na tomaszowską fabrykę karę w wysokości 3 i pół miliona złotych. Została ona przez nią w całości wpłacona do skarbu państwa.