Miłość nie umiera nigdy, Profesor przez 40 lat patrzył na jej zdjęcie

1231

Rok 1947 – wiosna. Kolumna pojazdów wypełnionych żołnierzami KBW wolno posuwała się bieszczadzkimi serpentynami nie napotykając praktycznie nikogo na swej drodze.. W wysłużonym willysie na tylnym siedzeniu młody porucznik wpatrzony w niebo zdawał się drzemać. Cisza.

Intensywny szum silników samochodów przerywa nagle jak grom z jasnego nieba huk wybuchu. Kolumna rozprasza się na ile pozwala kręta i wąska droga. Krzyki i jęki rannych żołnierzy przeplatają się z hukiem wystrzałów. Kilkunastominutowa wymiana ognia z napastnikami nagle urywa się. Sanitariusze uwijają się wśród leżących i zakleszczonych w ruinach aut wypatrując jeszcze żywych. Jeden z nich odwraca na plecy żołnierza leżącego obok Willisa. Panie poruczniku!… O Boże!…

………..

Dwa dni później- wieczór. Małe miasteczko pod Rzeszowem. Ktoś puka do drzwi. Nieoczekiwany przybysz o tak późnej porze może przynosić tylko złe wieści. Matka już wie. Ojciec i brat Michał nie wierzą. Jak to powiedzieć Krysi i dzieciom?

…………

Żal. Żałoba i smutek. „Jak sobie Krysia poradzi bez Staszka? A może?… A może ty byś dał dzieciom ojca Michałku? Tak trzeba. Tak będzie lepiej dla niej i dzieci”…

………….

Znali się od 2-ch lat. 17-to latka była jego pierwszą, jedyną i największą miłością. Na jesieni planowali wziąć  ślub, Życie okazało się jednak okrutne. Rodzina podjęła decyzję na niego. „Wybacz Irenko – muszę się z Krysią ożenić – dla tych dzieciaków”.

……………

Bardzo to przeżyła. Została sama z młodszym bratem.  Rok później ślub z Jankiem, a w kolejnym syn Mirosław. I dwa razy w roku przez blisko 40 lat przepiękne kwiatowe kartki z życzeniami na urodziny i w dniu imienin dla kochanej na zawsze Irenki. Ze stemplem z Rzeszowa.

…………….

Rok 1982  to nieuleczalna choroba Ireny i wnuk, który zgodnie z jej życzeniem ma na drugie imię Michał.

…………….

Kiedy zapytałem w szpitalu mamę, czy mam zawiadomić pana Michała, którego widziałem jeden raz w życiu, że jest  bardzo chora dała mi znak, abym nie ważył się. Gdy  trzynaście lat później  odszedł mój tato przypadł mi przykry obowiązek likwidacji domowego archiwum. Wśród otwartych kilkunastu listów leżały cztery nie otwarte. Z Rzeszowa.

Przechowywane do dziś w moim domowym archiwum stanowią namacalny dowód miłości, która przetrwała blisko 40 lat.

P.S.

Kilka lat temu pojawił się u mnie pacjent. Po przydługiej nieco rozmowie zaczął mi się nagle uważnie przyglądać. Okazało się, że na biurku najważniejszego  urzędnika w Rzeszowie pana profesora Michała X. stało zawsze zdjęcie podobnej do mnie młodej dziewczyny. Kiedy mój rozmówca, który w owym czasie był dyrektorem gabinetu pana profesora zapytał  go o właścicielkę zdjęcia otrzymał  wymijającą odpowiedź. Zrozumiałem na czyją fotografię patrzył codziennie pan profesor.

Mirosław Kleczkowski

foto: facebook