Pielgrzymowanie

668

Wtedy już zapominam, ile trudu kosztowało mnie pielgrzymowanie. Już nie widzę moich spuchniętych kostek i zniszczonej od wiatru cery, nie czuję nadciągniętych mięśni. Bo momentami było naprawdę ciężko…

Tego roku moje sierpniowe pielgrzymowanie przypadło w „zimę”. Chłód doskwierał szczególnie nocami podczas spania w namiocie. W przedostatnim dniu deszcz zmoczył nas do suchej nitki, ale już 14-tego sierpnia, kiedy wchodziliśmy do Częstochowy świeciło piękne słońce.

Mogłabym narzekać na wczesne wstawanie, na codzienne msze święte, na częste modlitwy, na niewygody, przymusową kontemplację, rozważanie tajemnic własnej duszy, ale chyba jak w piosence Dąbrowskiej „tego chciałam”: zatrzymania się w życiowym marszu, co z ironii działo się w 9-dniowej drodze. Potrzebowałam chwili zastanowienia tuż przed podejmowaniem ważnych decyzji życiowych w klasie maturalnej.

Wiadomo, że mimo wszystko najmilej wspomina się nie chwile refleksji, a wspólną zabawę i żarty, zawarte znajomości połączone w ducha pielgrzymkowej jedności i życzliwość ludzi. Niektórzy przez zakrwawione nogi pełne odcisków uśmiechają się, potrafią wysilić się do tańca (hitem stał się menuet) lub śpiewu.

            Na pielgrzymce byłam już trzeci raz. W tym roku z trudem podejmowałam decyzję o zrezygnowaniu na parę dni ze wspaniale biegnących wakacji, z szalonych imprez, z toczącego się życia towarzyskiego i innych przyjemności. Mogłam wybrać inaczej, ale po raz kolejny Coś mnie powołało do drogi na Jasną Górę. Pewnie w przyszłym roku znów pójdę …