„Planeta Singli 2” Seans z cyklu Kultura Dostępna

546

„Planeta singli” to tylko filmowy produkt – nikt chyba nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Więcej: produkt świetnie wymyślony, opakowany, przygotowany. Idealny do sprzedaży.

Czy jest w tym coś złego? Odpowiedź musi być indywidualna. Myślę, że dla szlachetnych kinomanów mających we wdzięcznej pamięci nieco obskurne DKF’y, charakterystyczny zapach małych sal kinowych, oraz wielogodzinne dyskusje przy kłębach dymu papierosowego nad filmami Coppoli, Felliniego czy Lyncha, zjawiska takie jak „Planeta singli” mogą wydawać się dosyć odstręczające, jest jednak przecież pokaźna, wielomilionowa grupa widzów która nie pamięta, nigdy nie miała dostępu do świata, o którym pisałem przed momentem.

Filozofia jest w tym przypadku prosta – idę do kina, bo lubię dobrą rozrywkę; idę do kina, bo przy okazji zrobię sobie zakupy; idę do kina, bo to świetny sposób na randkę. Jeżeli taka postawa obowiązuje, druga część „Planety singli” będzie idealnym pretekstem na wspólną wizytę w kinie, chociaż przestrzegam, że wbrew niektórym recenzentom, naprawdę w tym przypadku nie liczyłbym na nic więcej.

Pomysł był na pewno dobry, a kampania reklamowa została przygotowana perfekcyjnie. O pierwszej części „Planety singli” usłyszeli w zasadzie wszyscy, nawet ci którzy nie bardzo chcieli o tym filmie usłyszeć. Reklama jednak zadziałała, nazwiska Macieja Stuhra czy Danuty Stenki na plakacie również zrobiły swoje, film, jak pamiętamy okazał się hitem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie traci takiej okazji, a zatem równocześnie powstała druga i trzecia część cyklu. Zmienił się wprawdzie reżyser, ale mam wrażenie że akurat nazwisko reżysera przy projektach tego typu nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Układ narracyjny pozostał niezmącony. Znowu pierwsze skrzypce w tej wielowątkowej, dla mnie jednak nieco przeciągniętej historyjce, grają Tomek (Maciej Stuhr) oraz Ania (Agnieszka Więdłocha). Para którą pożegnaliśmy jako „zakochanych na zabój” w pierwszej części, zgodnie z klasyczną regułą sequeli, właśnie odkrywa pierwsze rysy w związku, wszystko to podlane zostało rewelacjami technologiczno smartfonowymi, są social media, „apki” i (na szczęście umiarkowany) product placement. Fabułka jak fabułka, szybko się o niej zapomina, sukces również i tej części „Planety singli” to przede wszystkim aktorzy. Od pierwszoplanowej pary, o wiele lepiej wypada duet Oli i Bogdana, czyli powracający w o wiele większym wydaniu autentycznie zabawni Tomasz Karolak i Weronika Książkiewicz, świetny jest również ponownie Piotr Głowacki jako Marcel, oraz debiutujący w serii Kamil Kula w roli Aleksandra, zauroczonego Anią przystojnego milionera. Aleksander jest właścicielem marki „Planeta Singli” – chodzi o aplikację, nie o biuro matrymonialne. O tempora, o mores!

Łukasz Maciejewski