Świat nie zauważy

650
Małostkowość, zawziętość, brak wyobraźni doprowadziły do rozmycia legendy "Solidarności". Zostały prowincjonalne przepychanki, obrzucanie się błotem. Symbolem pokojowego zwycięstwa nad komunizmem szybko staje się upadek muru berlińskiego i praska "aksamitna rewolucja". Wkrótce będziemy musieli dawać płatne ogłoszenia w zagranicznej prasie, przypominające o sierpniu 1980 roku, strajkach, "Solidarności" i pokonaniu komunizmu. Nikt nie ukradł nam tego gigantycznego sukcesu. Sami go zmarnowaliśmy.

W sprawach II wojny światowej rzecz wygląda inaczej. Jest ostra konkurencja, bo Polska była jednym z wielu (choć wyjątkowym i ważnym) członków koalicji antyhitlerowskiej. Każdy chce opowiadać swoją historię, zdobyć sławę, ukryć błędy, wyeksponować zalety. Przy naszej amatorszczyźnie ciężko coś wygrać.

Wierzymy w potęgę urzędowych ceremonii: akademii, zjazdów, narad. Potrafimy je organizować, bo nie wymagają zdolności koncepcyjnych czy wysiłku technicznego. Goście przyjadą, coś powiedzą, pojadą. Sprawa zamknięta. Z PRL wynieśliśmy przekonanie, że ważne są wydarzenia oficjalne, nie to, co myślą ludzie. Więc świętujemy uroczyście, urzędowo i sztywno. Skutki takich działań żyją tak długo, jak gazetowe o nich notatki. Dzień, najwyżej kilka.

Obawiam się, że podobny los spotka nasze obchody 70. rocznicy wybuchu wojny. W Gdańsku będzie na pewno kanclerz Angela Merkel, chyba dojedzie premier Władimir Putin. Stawi się kilkunastu pomniejszych polityków. Będą przemówienia, zobaczą Westerplatte, wrócą do domu. W CNN i BBC World pojawią się kilkusekundowe wzmianki. Znacznie więcej będzie z Londynu, Waszyngtonu i Paryża. Świat nas nie zauważy.

Niewiele zyskamy prestiżu, możemy mieć trochę kłopotów. Nie najlepszym pomysłem było zaproszenie Putina. Jeśli przyjedzie, będzie bardzo usztywniony. Rosjanie nie mają wyrzutów sumienia w sprawie paktu Ribbentrop-Mołotow. Wielu uważa, że było to mistrzowskie posunięcie strategiczne Stalina, odsuwające wybuch wojny z Niemcami. Dla wszystkich Rosjan wielka wojna jest świętością. Drobiazgi takie jak rozbiór Polski, a później okrojenie jej z terytoriów wschodnich to niewiele znaczące epizody.

Putin będzie w Gdańsku reprezentować kraj, który najpierw był najeźdźcą, później wyzwolicielem i jednocześnie ciemiężycielem. Jak rozegrać uroczystości, żeby nie pojawiła się kolejna awantura między Warszawą i Moskwą?

Niełatwą sytuację ma premier Donald Tusk. W rozpoczynającej się kampanii prezydenckiej każde złagodzenie języka wobec Rosji zostanie brutalnie wykorzystane. Mogę wyobrazić sobie, jak. Twarda retoryka wzbudzi natomiast ostrą reakcję rosyjską. Nie ma dobrego wyjścia. Najlepiej byłoby, gdyby Putin miał nagłe, pilne zajęcia i przeprosił za nieobecność.

Tę okrągłą rocznicę wielkiej wojny mamy więc z głowy. Nie zdążyliśmy się do niej przygotować, politycy i urzędnicy nie mają pomysłu. Trudno. Nic już nie zmienimy. Nie możemy jednak naszej wspaniałej legendy odłożyć na półkę. Trzeba zacząć od nowa. Po to, żeby za 6 lat, przy siedemdziesięcioleciu zakończenia wojny, wszędzie mówiono o Polsce.

Niełatwa sprawa, bo do tego czasu wydarzy się kilka wyborów, zmienią się rządy, znowu wybuchnie kampania prezydencka. Technologia demokracji stała się naszym przekleństwem. Politycy nie robią nic na dłużej, bo może ich już nie być w obiegu. Gapią się w słupki sondaży i planują do następnych wyborów. Wielkie sprawy są dla nich mało interesujące. Męczące, skomplikowane i nieopłacalne.

Nasz interes narodowy wymaga marketingu historii. Jest imponująca, skłania do podziwu i szacunku. To jest potrzebne nam wszystkim, bo daje siłę i satysfakcję. Nie ma powodów, żeby jej sobie odmawiać. W świecie powinien to być bardzo ważny składnik naszego narodowego wizerunku. Duma, odwaga, walka o wolność. Przełoży się na strategiczne interesy Polski. Jest późno, ale nie za późno. Musimy to zrobić.

 

 

 

Tadeusz Jacewicz

Dziennik Polski