„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

940

Autor: Skansen Rzeki Pilicy

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Przedwojenne kolonie na Józefowie w fabrycznych murach

„Miejscowość wybrana na kolonię znana jest ze swego pięknego i zdrowego położenia. Znajduje się w otoczeniu rozległych lasów sosnowych i liściastych, dających możliwość wytchnienia i spacerów. W pobliżu przepływa rzeka Pilica, której spokojny nurt daje możność zażywania kąpieli i pływania, a piaszczyste wybrzeża pozwalają na plażowanie i korzystanie z ożywczych skutków promieni słońca dla zahartowania i wzmocnienia organizmu. Dla uczestników młodocianych zorganizowane będą zabawy i gry sportowe”.

W taki sposób zachwalano 80 lat temu naturalne walory podtomaszowskiej osady Józefów na łamach wydawanego w Warszawie ogólnopolskiego dziennika „Robotnik”. W wydaniu z 13 czerwca 1938 roku poinformował on o uruchomieniu poprzedniego dnia w Józefowie kolonii wypoczynkowej Robotniczego Towarzystwa Turystycznego. Zapowiedziano, że józefowska kolonia będzie funkcjonowała przez cały sezon letni aż do 1 września.

Stworzono tutaj dosyć skromne, jak na dzisiejsze standardy, warunki do letniego wypoczynku. Jak napisano w gazecie, uczestnicy zostali zakwaterowani w dużym murowanym budynku, w oddzielnych pokojach dla 3-4 osób. Udostępniono je nie tylko dla samych dzieci, ale także dla rodzin z dziećmi. Uczestnikom kolonii dostarczano nieodpłatnie jedynie łóżka lub prycze z siennikami, a także naczynia i sztućce do jedzenia. Natomiast koce oraz bieliznę pościelową i osobistą każdy z uczestników musiał zabrać ze sobą. Kolonia prowadziła zbiorowe wyżywienie.

„Ażeby pobyt na tej kolonii uczynić dostępnym nawet dla mniej zarabiających robotników, ustalone zostały możliwie umiarkowane opłaty za pobyt łącznie z wyżywieniem; (…) Celem umożliwienia robotnikom z całej Polski tanich przejazdów na tę kolonię, Robotnicze Towarzystwo Turystyczne wystarało się w Ministerstwie Komunikacji o wydatne ulgi kolejowe” – zaznaczyła na koniec warszawska gazeta.

Najpierw był tutaj młyn wodny…

Warto wyjaśnić, że wspomniany przez nią duży murowany budynek wchodził wcześniej w skład fabryki sukna, założonej w Tomaszowie pod koniec XIX wieku przez Samuela Steinmana. Przed I wojną światową doszło do jej połączenia z fabryką Artura Aronsona. Fabryka, zlokalizowana przy ówczesnej ulicy Jeziornej (dziś – ulica Farbiarska), miała swoją filię w osadzie Józefów.

Tkaniny wytwarzane w głównej fabryce poddawano na Józefowie zabiegom wykończeniowym, wymagającym większych ilości wody. Czerpano ją ze stawu, spiętrzonego wcześniej na strudze wpływającej do Pilicy w celu poruszania młyna wodnego. Zbudowana potem na Józefowie fabryka sukna posiadała, oprócz obiektów produkcyjnych, także dwa budynki administracyjno-mieszkalne. W jednym z nich urządzono przed wojną opisaną wcześniej kolonię.

Dodajmy, że tradycje kolonijne Józefowa były kontynuowane także po II wojnie światowej. Przez wiele lat do postawionych obok osady drewnianych pawilonów przyjeżdżały na wakacje dzieci z Łodzi.

Na zdjęciu: Fabryczne zabudowania na Józefowie. Zdjęcie z lat 30. ubiegłego wieku. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Pechowy lot samolotu – daru tomaszowskiej fabryki

Nieoczekiwane zrządzenie losu połączyło 80 lat temu podłódzką wieś Radogoszcz z Tomaszowem Mazowieckim. To tutaj 20 lipca 1938 roku zakończył się w dramatycznych okolicznościach lot awionetki z wymalowaną na kadłubie nazwą Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu. Następnego dnia wychodzący w Łodzi popularny dziennik „Republika” zamieścił na czołowym miejscu artykuł o tym wydarzeniu.

„Wczoraj około godz. 11 rano na terenie cegielni Langego w Radogoszczu przy Szosie Zgierskiej 71. miała miejsce katastrofa lotnicza, która szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie pociągnęła za sobą ofiary ludzkiej. Około godz. 10 rano nad Radogoszczem, na wysokości około 60 metrów ukazał się samolot z emblematami Aeroklubu warszawskiego. Samolot krążył jakiś czas nad Radogoszczem, poczym zaczął zataczać koła, zniżając lot. Trwało to dość długo. Odnosiło się wrażenie, że samolot szuka dogodnego miejsca lądowania. Gdy aparat znajdował się na wysokości zaledwie 15 metrów, przekręcił się nagle w powietrzu i runął na ziemię” – relacjonowała łódzka gazeta.

Napisała dalej, że wskutek uderzenia o ziemię skrzydła samolotu zostały zupełnie zdruzgotane. Ocalał jednak kadłub maszyny i to uratowało życie pilotowi, który uległ jedynie lekkim potłuczeniom. Okazało się, że samolot pilotował Jerzy Różański z Aeroklubu Warszawskiego.

„Różański ma rodzinę w Radogoszczu. Zamierzał ją odwiedzić i dlatego krążył nad miejscowością, szukając odpowiedniego miejsca do lądowania. Teren jednak nie nadawał się do tego celu. Pilot spuścił się zbyt nisko, chcąc wybrać jakąś polankę i w tym momencie, wskutek zmniejszonego ciśnienia powietrza, samolot runął na ziemię. Dochodzenie prowadzi wydział śledczy w Łodzi” – napisano w prasowej relacji.

Ze składek na Fundusz Obrony Narodowej

Warto wyjaśnić, że maszyna, która uległa kraksie pod Radogoszczem, była jedną z trzech samolotów zakupionych w 1938 roku ze składek pracowników tomaszowskiej fabryki. Przystąpili oni gremialnie do zbiórki pieniędzy na Fundusz Obrony Narodowej. Były to jednomiejscowe samoloty akrobacyjne typu RWD-10, z których każdy kosztował 24 tysiące ówczesnych złotych. Ufundowane przez TFSJ samoloty zostały uroczyście przekazane Aeroklubowi Warszawskiemu, by służyły w nim do szkolenia przyszłych pilotów wojskowych.

Jednym z wyróżniających się przed wojną pilotów tego aeroklubu był właśnie Jerzy Różański. We wrześniu 1939 roku zapisał chlubną kartę bojową przewożąc niemal codziennie samolotem sportowym wojskowe meldunki na trasie Warszawa-Łuck. Po przedostaniu się do Anglii walczył w stopniu sierżanta w składzie polskiego 306 Dywizjonu Myśliwskiego „Toruńskiego”. W latach 1941-1942 uczestniczył w walkach w Afryce w składzie polskiego 112 Dywizjonu Myśliwskiego RAF. Po awansie na stopień porucznika latał w Dywizjonie Bombowym 300 „Ziemi Mazowieckiej”. Zginął w czerwcu 1944 roku wraz z załogą bombowca lancaster w locie bojowym nad Holandią.

Na zdjęciu: Uroczystość przekazania samolotów ufundowanych przez TFSJ. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Groźny pożar największej tomaszowskiej kamienicy

Dwupiętrową kamienicę, usytuowaną w południowo-wschodnim narożniku Placu Kościuszki, nazywano przed wojną największym domem mieszkalnym w Tomaszowie. Kamienica, ciągnąca się wzdłuż dobiegających do placu ulic: Handlowej (dziś – ulica Berka Joselewicza) i Marszałka Piłsudskiego zajmowała aż 220 metrów kwadratowych. Nie dziwi więc, że jej pożar, do którego doszło 4 czerwca 1938 roku, odbił się szerokim echem nie tylko w Tomaszowie.

Już następnego dnia na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika” ukazała się relacja, zatytułowana: „Groźny pożar w Tomaszowie. Największy dom mieszkalny w Tomaszowie uległ częściowemu zniszczeniu”. Napisano, że ogień wybuchł w nim o godzinie 4.00 nad ranem. Spod dachu zaczęły się wydobywać kłęby gęstego dymu. Po chwili cały dach stanął w płomieniach.

„Wśród mieszkańców płonącego domu rozegrały się dantejskie sceny, gdyż ogień szerzył się z zastraszającą szybkością, objął cały dach i począł zagrażać lokalom mieszkalnym na drugim piętrze. Przerażeni lokatorzy zamiast ratować swój najważniejszy dobytek, poczęli wyrzucać z okien meble, które uległy całkowitemu zniszczeniu” – donosiła gazeta.

W prasowej relacji podano również, że na miejsce pożaru niezwłocznie przybyły zmotoryzowane oddziały Tomaszowskiej Ochotniczej Straży Pożarnej. Wkrótce dołączyły do niej zakładowe straże z Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu i ze Starzyckiej Fabryki Wyrobów Sukiennych, a także ochotnicze straże z pobliskich wiosek (m.in. Komorowa i Białobrzegów).

„Wobec tego, że ten największy w Tomaszowie dom ciągnie się na trzy ulice, akcja straży polegała na zabezpieczeniu pozostałej części dachu i lokalizacji ognia od ulicy Kramarskiej (dziś ulica Grunwaldzka – dop. A.K.). Strażacy wszystkich oddziałów wykazali niezwykłe poświecenie oraz sprawność ratunkową. Również młodzież okazała pomoc straży przy pompowaniu wody” – napisano w gazecie z uznaniem.

Poinformowano również, że w wyniku pożaru spłonęły doszczętnie dach i strych kamienicy. Zniszczeniu uległy lokale mieszkalne znajdujące się na drugim piętrze. Straty oszacowano na 10 tysięcy ówczesnych złotych. Władze podjęły dochodzenie w celu ustalenia przyczyn tego pożaru.

Sklep, warsztaty i herbaciarnia

Jak ustalił na podstawie archiwalnych dokumentów niestrudzony pasjonat i tropiciel dziejów Tomaszowa – Marian Fronczkowski, właścicielem tej nieruchomości był od 1826 roku Icek Szperling. Najpierw stał na niej mały, piętrowy dom murowany kryty gontem. Mieścił cztery izby mieszkalne i sklep.

W latach 40. XIX wieku nieruchomość stała się własnością fabrykanta Fryderyka Stumpfa. Na początku lat 70. XIX wieku jej właścicielem został Haim Wajnberg. W stojącym na niej domu były warsztaty sukienne Karola Grochmana.

Stojąca tu dzisiaj kamienica została zbudowana w II połowie XIX wieku. W okresie międzywojennym właścicielami nieruchomości byli: Nusen i Hana Rojza oraz częstochowski adwokat Dawid Oderfeld. Na parterze kamienicy mieściła się herbaciarnia Mosze Kawiana.

Na zdjęciu: Fragment Placu Kościuszki na zdjęciu z okresu II wojny światowej. Archiwum Mariana Fronczkowskiego