Kiedyś mawiano, że każdy mężczyzna powinien spłodzić syna, zbudować dom i zasadzić drzewo. Wiele wskazuje na to, że to powiedzenie uległo z biegiem lat ewolucji i zmieniło się w „każdy powinien napisać książkę”. Po latach od zniesienia cenzury i monopolu państwowych wydawnictw mamy dziś do czynienia z sytuacją, w której tysiące Polaków zmagają się z próbą napisania czegoś, co inni chcieliby kupować i czytać, a pewnej części
z nich udaje się nawet doprowadzić do wydania własnej książki.
Ludzie piszą, ale jak?
Gdyby jednak zapytać fachowców, czyli redaktorów i korektorów, o efekty takich prób, odpowiedź byłaby jednoznaczna: miażdżąca ich większość nadaje się tylko do kosza, bo jest po prostu wynikiem grafomanii. Technologia wyprzedziła nieco rozwój ludzkości: dziś pisać – w sensie: stawiać znaki, słowa, zdania – każdy może, ale wciąż tylko nieliczni opanowali tę sztukę w stopniu pozwalającym stworzyć coś, co może zbłądzić pod księgarskie strzechy.
Pisanie jest sztuką, a zarazem rzemiosłem, wymagającym opanowania znacznie większego warsztatu niż tylko uderzanie w klawisze komputera. Już sama znajomość języka polskiego na poziomie sprawiającym, że korektor nie płacze, gdy poprawia, jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. Pokolenia wychowywane na komputerach i smartfonach zatracają zdolność do poprawnego wyrażania się po polsku. Szkoła nie jest w stanie im tej zdolności zapewnić. W szeroki świat wędrują absolwenci wyższych uczelni niemający pojęcia o poprawnej polszczyźnie. A przecież poprawny, piękny język polski to zaledwie fundament dobrej książki.
Nie każdy piszący jest literatem
Literatura rządzi się pewnymi prawami, jest sztuką, ale wykorzystującą zarazem ileś zbadanych już i dokładnie przeanalizowanych schematów, motywów, technik, niejako klocków, z których wprawna ręka potrafi złożyć dzieło. Kto ich nie zna, ten wartościowego dzieła nie stworzy. Owszem, może uda się to jakiemuś samorodnemu talentowi, który literaturę ma we krwi, ale to są wyjątki niezwykle rzadkie.
A ludzie piszą i wydają, choćby własnym sumptem. Tak powstają kolejne książki, które potem autorzy na siłę wciskają bibliotekom, bo sprzedaż wypada znacznie poniżej oczekiwań. Ci zaś, którzy takie książki kupili, starają się ich jak najszybciej pozbyć. Mają do dyspozycji serwisy aukcyjne, media społecznościowe z grupami poświęconymi wymianie, Blogerskie akcje wymiany książek, antykwariaty czy też dostępny w Internecie skupksiazek.pl.
Ta ostatnia opcja wydaje się wyjątkowo ciekawa. Wystarczy na stronie internetowej wpisać kody ISBN książek przeznaczonych do sprzedania (skup dotyczy jedynie pozycji wydanych po 2005 roku i mających kod inny niż 83). Serwis podaje wtedy oferowane ceny (pod warunkiem, że książki są w dobrym stanie). Potem wystarczy sporządzić paczkę i – jeśli cena łączna wyniesie co najmniej 40 zł – zaczekać na kuriera. Wkrótce potem, po weryfikacji zawartości paczki, skup wypłaca przelewem pieniądze. Nie ma więc problemu
z fotografowaniem ani opisywaniem książek czy też noszeniem ich od antykwariatu do antykwariatu. Wycena od ręki, minimum formalności i tylko konieczność odpowiedniego spakowania przesyłki – to zachęca do pozbywania się niechcianych książek.