Na Wydziale Aktorskim w Szkole Filmowej w Łodzi od kilku lat powstają nietypowe filmy. Nietypowe, bo z jednej strony są to dzieła skończone, profesjonalne, sygnowane nazwiskami często świetnych, nagradzanych twórców, z drugiej jednak noszące znamiona tradycyjnego dyplomu teatralnego. To bardzo ciekawy eksperyment, zapoczątkowany w 2015 roku „Śpiewającym obrusikiem”, filmem w reżyserii pomysłodawcy cyklu, rektora łódzkiej uczelni, Mariusza Grzegorzka, i kontynuowany następnie przez Artura Urbańskiego, Łukasza Barczyka, a ostatnio przez debiutantkę, Kalinę Alabrudzińską. W 2018 roku powstał najbardziej jak dotąd utytułowany dyplom filmowy Wydziału Aktorskiego – „Monument” w reżyserii Jagody Szelc.
Każdego roku o jedno miejsce na Wydziale Aktorskim na „Filmówce” ubiega się średnio czterdzieścioro kandydatów. Szczęśliwcy zamykają się na trzy lata w czymś w rodzaju pustelni albo schronu. Zajęcia trwają od rana do wieczora, codziennie, również w weekendy. Przyspieszony kurs dyscypliny, wrażliwości, rozwój intelektualny, ale i pierwsze rozczarowania, niepewność przyszłości zawodowej. Dyplomy teatralne stanowią coś w rodzaju kropki nad „i”, są zamknięciem edukacji szkolnej. Coraz rzadziej jednak gwarantują etaty czy propozycje angażu. Dlatego szansą dla młodych absolwentów Wydziału Aktorskiego może być kino. Ich pierwszy ważny – na dodatek wspólny – film. Ale jak to zrobić, żeby udało się zaangażować do projektu wszystkich, cały rocznik, by dać im możliwość zagrania ról, które zostaną zauważone; pokażą, jak w najlepszych dyplomach teatralnych, najlepsze cechy aktorstwa studentów. Jak to zrobić? Zapytajcie Jagody Szelc. Ona to potrafi, ona to wie.
Piszę to wszystko nie tylko jako krytyk, ale także wykładowca „Filmówki”. Wszystkich aktorów występujących w „Monumencie” znam bardzo dobrze. Przez dwa lata mieliśmy regularne zajęcia. Mój podziw dla młodej reżyserki jest zatem jeszcze większy. Mam wrażenie, że we wspólnej pracy, we wspólnej przygodzie ze studentami czwartego roku Szkoły Filmowej w Łodzi, Jagoda Szelc odnalazła najlepsze cechy młodych aktorów, otworzyła ich i dała szansę. Wykorzystali ją w pełni.
Studenci są zresztą w tym przypadku autentycznymi współtwórcami filmu. Przed rozpoczęciem zdjęć, długo pracowali razem z reżyserką nad dialogami, wymyślali konkretne sytuacje. Efekt przerósł oczekiwania. „Monument” wpisuje się w zakres tematyczny łączący się z temperamentem i zainteresowaniami Jagody Szelc. Wprawdzie reżyserka ma na koncie jak dotąd tylko jeden tytuł – ale za to jaki: chodzi o słusznie okrzykniętą debiutem dekady „Wieżę. Jasny dzień”. W „Monumencie”, podobnie jak w „Wieży…”, jesteśmy blisko progresywnemu horrorowi, Szelc znowu bada meandry ludzkiej psychiki, zastanawia się na wyborami, szuka odpowiedzi na pytania o granicę poza którą tak zwana norma przestaje obowiązywać, zaczyna się szaleństwo, ale pyta również o to, czy owa norma nie polega na jakiejś odgórnej fałszywej umowie która w istocie jest fikcją?
Trudne pytania, efektowne odpowiedzi, bo film ogląda się wspaniale. Wszyscy studenci zagrali ofiarnie, z zaangażowaniem, nie ma w tym filmie ról lepszych lub gorszych. Wszyscy stanęli na wysokości zadania. Jagoda Szelc otworzyła im drzwi – jeżeli nawet nie do przyszłej kariery, bo przecież nie wszyscy będą grali w kinie, nie wszyscy będę gwiazdami, to na pewno do jednej pięknej filmowej przygody.
Łukasz Maciejewski