Witold Liliental
LEKTURA „POLITURY”
Na moim nocnym stoliku
leży stos książek czekających na przeczytanie. Stos rośnie, lektura, z braku
czasu, opóźnia się. Dopiero teraz, w ostatnich tygodniach przeczytałem AKADEMIĘ
POLITURY Edwarda Wójciaka, nabytą podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Miałem już wcześniej o niej napisać, ale smutne dla świata i Polaków wydarzenie
ostatnich dni przesłoniło wszystko.
Już od
pierwszych kartek nie potrafiłem się oderwać. Pod koniec marca jedną niedzielę
spędziłem prawie całą na jej czytaniu. Książka po prostu „trzyma”.
Nabywając ją
miałem całkiem mylne o niej wyobrażenie. Sadziłem, że jest to coś lekkiego,
nawet coś wesołego o życiu najnowszej Polonii torontońskiej. Nic dalszego od
prawdy. AKADEMIA POLITURY jest wcale niewesołą powieścią o Polakach, przybyłych
do Kanady jako imigranci „solidarnościowi” i „posolidarnościowi”, ich pierwszych
krokach w nowym kraju i ich bardzo burzliwych historiach osobistych. Ale można
by też powiedzieć, że jest to historia strasznego spustoszenia moralnego, jakie
poczyniły w naszym społeczeństwie lata rządów komunistycznych.
Mieszkając
jeszcze w Polsce, wielokrotnie słyszałem w gronie ludzi zaufanych, o tym, jak
władza celowo deprawuje i dąży do upodlenia nas. Przyznaję, że jakkolwiek o
komunistach nigdy wysokiego mniemania nie miałem, raczej zbywałem te zarzuty
celowości, jako zbyt daleko idący pesymizm.
A może
przyzwyczailiśmy się wszyscy do pewnych codziennych zjawisk do tego stopnia, że
przestały nas razić? Że jadącego na gapę w tramwaju wszyscy brali w obronę,
jeśli złapał go kontroler? Że drobna kradzież z pracy nie była uważana za
cokolwiek wstydliwego, a dawanie i branie łapówek było wszechobecne? Tak było,
jednakże w środowisku, w którym ja się obracałem, nie znałem zdegenerowanych
przestępców.
Słyszało się o
robotnikach, zatrudnianych na budowach u naszego zachodniego sąsiada, (który w
swoją oficjalną nazwę wpisał sobie bezczelnie przymiotnik „Demokratische”), że
upijali się na przemian wódką i piwem, bo to szybko doprowadzało do stanu, w
którym dalsze wydawanie skromnych zasobów pieniężnych już nie było konieczne.
Nie przechodziłem przez jakiekolwiek obozy ani też nie uciekałem. Pod koniec
1981 roku przebywałem z legalną wizytą w Arizonie i tam mnie zastał stan
wojenny, po którym nie powróciłem do Polski. Obserwowałem falę nowych przybyszów
z Polski, via Włochy, Austrię i Zachodnie Niemcy. Wielu z nich, to ludzie
pracowici, spokojni, uczciwi, wręcz bohatersko rozpoczynający trudy życia w
nowym, obcym kraju.
Jedno, czego
nie udało się nie zauważyć od samego początku, to wysoki odsetek porozbijanych
małżeństw. Jakoś na nowym gruncie często właśnie kobiety, rzadziej mężczyźni,
poczuły nagle wielką wolność i zostawiały swych mężów dla kogoś innego. Tylko
najbardziej odporni psychicznie nie załamywali się wobec walącej się na głowę
sytuacji rodzinnej, przy jednoczesnej konieczności znalezienia pracy, możliwości
poruszania się po kraju, w którym się tylko jeździ. Opowiadano wśród Polonii w
Phenix, że w pewnym kompleksie apartamentów, oddanym nowo przybyłym Polakom
przez zarząd miasta w ramach wstępnej pomocy społecznej, musiała interweniować w
nocy policja. Rodacy urządzali noc w noc pijaństwo i dzikie awantury. Poznałem
później różnych dziwnych ludzi. Jeden twierdził, że uciekł z Polski „w kominie”.
Wówczas
przyjąłem to dosłownie, dopiero po przeczytaniu książki pana Wójciaka
zrozumiałem, że był to powszechnie używany zwrot. Osoba ta, zresztą, biadoliła,
że wolała do Kanady, bo tam można żyć do śmierci na „welfare”. Pogratulować
„szczerości”.
Właśnie o
takich postawach ludzkich można przeczytać w książce AKADEMIA POLITURY. Jednakże
losy głównych „bohaterów” zaczynają się jeszcze w Polsce i to jeszcze bardzo
„Ludowej”, gdzie ich postawy kształtowały się na długo przed przybyciem do
Kanady. To nie Kanada wyprowadziła na manowce ludzi już przedtem zepsutych.
Kanada tylko wyzwoliła ich z wszelkich hamulców jeśli jeszcze takie mieli.
Wyzwolenie pierwotne nastąpiło znacznie wcześniej.
Opis
przebywania w miasteczku niemieckim, w oczekiwaniu na wizę do Kanady, ukazuje
już na tym etapie zgniliznę moralną naszych niektórych współrodaków. Niestety,
zgadza się z relacjami znajomych. Nie mam zamiaru psuć Czytelnikom
doświadczenia, jakie przynosi lektura AKADEMII POLITURY poprzez ujawnianie jej
treści. Ktoś, kto ją przeczytał wcześniej ode mnie, stwierdził, że jest to
„książka z kluczem”.
Zbyt krótko
mieszkam w okolicach Toronto, by móc się orientować, ”who is who”, chociaż jedna
postać, akurat należąca do nielicznych pozytywnych, jest całkiem przejrzysta i
dobrze mi znana. Jeśli to istotnie książka z kluczem, oznaczałoby, że niektórzy
z dziś szanowanych polonijnych prominentów finansowych mają za sobą wręcz
kryminalną przeszłość w sposobie dorabiania się pozycji i pieniędzy. Przecież
autor nie mógł wyssać z palca wszelkich postaci i sytuacji. Musiał je oprzeć na
jakichś pierwowzorach.
Czyli tacy też
są wśród nas. Jest tajemnicą poliszynela, że rodzina Kennedych, zanim dała
Ameryce prezydenta, dorabiała się fortuny na przemycie alkoholu z Kanady podczas
prohibicji. AKADEMIA obfituje w sytuacje dobrze nam znane, jak chociażby
wywożenie samochodów na sprzedaż do Polski pod płaszczykiem „mienia
przesiedleńczego”, czy kantowania naiwnych rodaków przez osoby indywidualne i
instytucje finansowe. Obfituje także w drastyczne opisy totalnego zbydlęcenia
pod względem obyczajowym i patologicznego pożądania pieniądza, jedynej wartości
widzianej poprzez nie opadające opary alkoholu. Taki margines społeczny psuje
opinię całej Polonii. Książka pobudza do smutnych refleksji nad nami samymi i
jak nas muszą postrzegać inni. Jednak czyta się ją jednym tchem i gorąco ją
polecam wszystkim tutejszym i nie tutejszym Polonusom.