„(nie)znajomi” – seans z cyklu Kultura Dostępna 23.07.2020

486

Jedna z niespodzianek sezonu. Film na włoskiej licencji, po którym niewiele się spodziewałem, okazał się najlepszą polską komedią od lat. „(Nie)znajomi” są czymś więcej niż tylko krajową adaptacją międzynarodowego hitu sprzed dwóch lat. Debiutujący w fabule Tadeusz Śliwa, reżyser reklamowy, znany także z realizacji serii „Ucho Prezesa”, w zawstydzającym dla konkurencji stylu, udowodnił że kino komercyjne może być również sztuką.

Kameralny włoski film z 2016 roku podbił najpierw krajowe, a następnie międzynarodowe rynki. Komediodramat Paolo Genovese z Marco Giallinim, Kasią Smutniak, Albą Rohrwacher, Valerio Mastandreą i Edoardo Leo, szybko stał się też swego rodzaju fenomenem socjologicznym. Okazało się bowiem, że ta nieskomplikowana historia (świetnie sprawdzająca się również w teatrze) znakomicie przenosi się na międzynarodowe rynki. Powstają zatem kolejne lokalne wersje „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” – to w sumie już kilkanaście wariantów tej samej historii: od Turcji, Rosji, poprzez Koreę, Niemcy, Francję, Chiny, aż po Polskę. I wszędzie schemat jest podobny. Sukces, dobre recenzje, zaskoczenie, że film na podstawie włoskiego scenariusza tak świetnie sprawdza się gdzie indziej. 

Tajemnicą sukcesu jest chyba globalizacja. Owszem, różnimy się, ale jesteśmy też do siebie podobni. Wszędzie mechanizm działa podobnie – kruchość relacji, kruchość związków, stały się zmorą XXI wieku. Winą za to można obarczyć social media (tak się też dzieje w filmie), można narzekać na wielość bodźców i możliwości, są to jednak tylko domniemania. Faktem niepotrzebującym żadnych argumentów jest natomiast samotność i alienacja współczesnego człowieka. Zbiorowa choroba samotności, nawet wśród bliskich, samotności w rodzinie i wśród przyjaciół. Alienacja jest gorzka, ale może być również zabawna. I tak się dzieje w „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, tak się dzieje w „(Nie)znajomych” Tadeusza Śliwy. Śmiech miesza się tutaj ze łzami, cierpka ironia z depresją. Chciałoby się powiedzieć: tak jak w życiu, jak w życiu…

Koncept był prosty, okazał się fenomenalny. Kolacja jak kolacja, nic specjalnego, po prostu spotkanie grupki sprawdzonych przyjaciół. Pada pomysł, intuicyjny, nieprzemyślany do końca, żeby wyłożyć na stół telefony, odbierać telefony w systemie „głośnomówiącym”, czytać cudze esemesy. Prawda wyłaniająca się z  intymnego życia w prywatnym życiu będzie dotkliwa. Nie oszczędzi nikogo z uczestników spotkania. A happy end? Nie wszyscy nań zasłużą.

Polska wersja włoskiego hitu została świetnie obsadzona. Od Mai Ostaszewskiej (brawa i pokłony), poprzez Łukasza Simlata, Aleksandrę Domańską, Michała Żurawskiego, Katarzyny Smutniak powtarzającej rolę z włoskiego superhitu, po Tomasza Kota i Wojciecha Żołądkowicza: wszyscy wyśmienicie wypełniają tę historię swoją wrażliwością, osobowościami, talentem, poczuciem humoru. Świetne są również dialogi i zdjęcia Michała Dąbala. Można odetchnąć  zulgą. Nareszcie doczekaliśmy się komercyjnego hitu z górnej półki.

Łukasz Maciejewski