Redakcja: Jak się zaczęła Pana przygoda z lekkoatletyką?
Dawid Piechowski: Zaczęło się niewinnie, bo od zawodów szkolnych w Gimnazjum nr 2 na Niebrowie. Była to tzw. gimnazjada. Tam dostrzegł mnie mój obecny trener Marek Grabolus i zaproponował trenowanie w Spale. Podczas gimnazjady startowałem w dyscyplinie: skok w dal i skoczyłem o ponad metr dalej od konkurencji, wtedy trener stwierdził, że należałoby moje umiejętności ćwiczyć bardziej profesjonalnie. Po jakimś czasie spróbowałam trenować skok w wzwyż i po niecałym miesiącu trenowania zająłem pierwsze miejsce na Mistrzostwach Młodzików z wynikiem 1.93 m, co stanowiło dobry wynik jak na miesiąc trenowania.
Wszystko szło w dobrym kierunku, ale natrafiła mi się kontuzja, zerwałem wiązadła w stawie skokowym. Z tą kontuzją borykałem się półtora roku. Przeszedłem operację, rehabilitację. Moje dalsze starty stanęły pod znakiem zapytania. Powróciłem jednak do lekkoatletyki. Po miesiącu czasu udało się wywalczyć obecny brązowy medal na Mistrzostwach Polski, gdzie skoczyłem 2.08 m. Wynik może wydawać się słaby, ale jak na pierwsze skakanie po ponad półtorarocznej przerwie to myślę, że nie było tak źle. Stanowiło to dla mnie pożegnanie, gdyż planuje zamienić „skok w wzwyż” na trójskok.
D.P.: Przede wszystkim jestem multimedalistą Mistrzostw Polski. Obecny rekord to 2.17 m, który pobiłem dwa lata temu w Toruniu. Reprezentowałem nasz kraj na Mistrzostwach Świata w Kanadzie, gdzie zająłem siódme miejsce. Reprezentowałem również Polskę we Francji na Olimpiadzie Juniorów, gdzie zająłem czwarte miejsce z wynikiem takim samym jak pierwszy zawodnik, tylko „zrzutki” zadecydowały o miejscu na podium.
R: Co w głównej mierze zadecydowało o osiągnięciu takich sukcesów?
D.P.: Przede wszystkim zostały dostrzeżone moje predyspozycje skocznościowe. A później zadecydowała ciężka praca, gdyż to wymagająca dyscyplina. Trzeba trenować codziennie, zarówno siłę jak i sprawność, akrobatykę, bieganie, same skoki. Całe swoje życie trzeba poświęcić temu, gdyż skoczek wzwyż musi być cały czas na diecie, tak naprawdę zawsze jest za gruby. Kosztuje to naprawdę dużo wyrzeczeń. Mimo tego warto, bez sportu nie wyobrażam sobie normalnie funkcjonować.
R: Czy miał Pan w swojej karierze sportowej chwilę zwątpienia?
D.P.: W momencie, kiedy nadarzyła mi się kontuzja, która wówczas przekreśliła trenowanie. Lekarze nie dawali mi nadziei, że kiedykolwiek będę jeszcze skakał. Wtedy miałem chwile zwątpienia, ale na szczęście trener Marek Grabolus jest osobą, która potrafi zmotywować.
R: Czym się Pan zajmuje, poza uprawianiem sportu?
D.P.: Uczę się i pracuje. Studiuje zaocznie na WSHE grafikę komputerową, co przekłada się również na moją pracę. Interesuję się fotografią oraz motoryzacją.
R: Jakie są Pana plany na przyszłość związane z lekkoatletyką?
D.P.: W chwili obecnej myślę o Igrzyskach Olimpijskich w Londynie (2012), która stanowi dla każdego lekkoatlety największe marzenie.
Dziękuje za rozmowę i życzę dalszych sukcesów zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.