„Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka”

700

Autor: Skansen Rzeki Pilicy

„Historie odnalezione” Andrzeja Kobalczyka ukazują się w stałym cyklu w piątkowych wydaniach „Tygodnika 7 Dni” – dodatku do „Dziennika Łódzkiego” (mutacja Tomaszów Mazowiecki, Opoczno).

Jak przed wojną spełniano „drogowe marzenia”

„Jeszcze przed trzema laty wszystkie wyloty z Łodzi były nie do przebycia bez narażenia na szwank wozów i pasażerów; pamiętamy te niemiłe wyczekiwania na szosach, kiedy nieraz po kilkakroć naprawiano autobusy z powodu łamania resorów i „łapania gwoździ” na wyboistych tratach szosowych. Dziś należy to do przeszłości, bowiem wszystkie ważniejsze trakty państwowe posiadają ulepszoną nawierzchnię w postaci jezdni kostkowej na zaprawie cementowej, bądź też betonowej, względnie asfaltowej”.

W takim optymistycznym tonie witano 81 lat temu zakończenie szeroko zakrojonych inwestycji drogowych w okręgu łódzkim. Trwający trzy lata program, finansowany przez Ministerstwo Komunikacji, miał na celu przebudowę i modernizację tras wylotowych z Łodzi. Objęto nim drogi prowadzące w kierunku Warszawy, Piotrkowa i Tomaszowa. Obszerny artykuł o efektach tych prac ukazał się 10 grudnia 1937 roku na łamach łódzkiego dziennika „Ilustrowana Republika”. Zawierał on relację z objazdu nowo zbudowanych dróg. Dziennikarski rekonesans prowadził m.in. z Piotrkowa przez Tomaszów do Łodzi.

„Wyjeżdżając z Piotrkowa do Tomaszowa spotykamy się z jezdnią asfaltową o szerokości 3,8 m. z żelbetowymi pasami po bokach, aby utrzymać gładką jezdnię na szerokości 5,5 m. Droga ta dla turystów musi posiadać dużo uroku, ponieważ w dużej części swej trasy biegnie przez lasy, a płynność na zakrętach tej trasy prowadzącemu samochód nie przyczynia żadnych trudności i obaw” – chwalił łódzki reporter.

Zauważył, że na nizinnym odcinku Wolbórz-Tomaszów–Lubochnia zbudowano szereg mostów betonowych o rozpiętości powyżej 20 metrów. Spośród nich swą lekką konstrukcją wyróżniał się stalowy, dwuprzęsłowy most na Wolbórce pod Zawadą o długości 52 metrów. Dzięki dobrej drodze dystans między Piotrkowem i Tomaszowem reporterski samochód pokonał w niecałe pół godziny, mając na liczniku średnio 60 km/godz.

Perturbacje przed mostem na Wolbórce

Dosyć sprawnie przebiegł także przejazd przez Tomaszów. Roboty drogowe prowadzone w obrębie miasta nie obywały się jednak bez pewnych perturbacji. Wystąpiły one na stumetrowym odcinku przelotowych ulic św. Antoniego i Warszawskiej. Z uwagi na osiadanie wykonywanych tutaj wysokich nasypów musiano przerwać roboty do następnego roku. Wpłynęły na to również protesty mieszkańców domów przy wymienionych ulicach, przeciwko zasłanianiu im nasypami okien parterowych mieszkań.

„Przed mostem na Wolbórce zakręt poprzedni bardzo trudny dla jazdy, obecnie jest gruntownie przebudowany i widać, że inżynierowie drogowi mieli w tym miejscu bardzo trudne i ciekawe zadanie. Wreszcie, skręcając w Starzycach na lewo, wjeżdżamy na ostatni szlak węzła drogowego Tomaszów-Łódź o długości 50 km. Ta droga jest również gruntownie przebudowana (…) Tak więc poważne roboty na długości 160 km węzła dróg pod Łodzią, szczyt marzeń mieszkańców okręgu łódzkiego, został zrealizowany” – donosiła z satysfakcją łódzka gazeta.

Na zdjęciu: Most koło Zawady, zniszczony w 1939 roku i odbudowany po wojnie. Archiwum Skansenu Rzeki Pilicy

Złodziejskie mistyfikacje w przedwojennym Tomaszowie

Na zdjęciu: Pracownicy TFSJ przed zakładowym kasynem w latach 30. ub. wieku. Archiwum Józefa Gołębiewskiego

Duży rozgłos zyskała 81 lat temu w Tomaszowie sprawa higienistki z miejscowej Ubezpieczalni Społecznej, którą oddelegowano do pracy w tutejszej fabryce sztucznego jedwabiu. Kobieta, z pochodzenia Rosjanka o nazwisku Gorodnicza, wykazała się niemałym tupetem. Podając się za córkę właściciela majątku ziemskiego zdołała zdobyć zaufanie w tej fabryce, aby wykorzystać je do przestępczych celów.

O tej bulwersującej sprawie napisano w artykule pt. „Podejrzane „zastrzyki” w fabryce sztucznego jedwabiu w Tomaszowie Maz.”, zamieszczonym 9 listopada 1937 roku na łamach łódzkiego dziennika „Echo”. Poinformowano w nim, że swoje funkcje higienistka ta spełniała w różnych placówkach podległych TFSJ, a m.in, w przyfabrycznym uzdrowisku i przedszkolu dla dzieci pracowników fabryki. Ponadto udzielała pierwszej pomocy w różnych wypadkach, zdarzających się w fabryce. Niektórych poszkodowanych i chorych odwiedzała w ich domach, by zrobić im zastrzyk.

Po pewnym czasie zauważono, że w kilku domach, odwiedzanych przez tę higienistkę, zaczęły ginąć rozmaite, co cenniejsze przedmioty. Chociaż podjęto energiczne i dosyć szczegółowe dochodzenia w sprawach tych kradzieży, to jednak nie zdołano wykryć ich sprawcy. Jednak w końcu złodziejowi, a ściślej – złodziejce podwinęła się noga.

„Raz Gorodnicza robiła zastrzyk jednemu z pracowników fabrycznych, który stracił przytomność. W trakcie zabiegu nieprzytomny otworzył oczy i w tym momencie stwierdził, że higienistka, pochylona nad nim, usiłowała wydobyć mu z kieszeni portfel. Fakt ten zdemaskował higienistkę, która, jak się okazało, przy swej pracy dopuszczała się machinacji kolidujących z kodeksem karnym i jest prawdopodobnie sprawczynią wszystkich tych kradzieży, jakie w wielu domach zostały dostrzeżone.

Sprawą zainteresowały się władze policyjne; Gorodnicza została zatrzymana. Po przeprowadzeniu wstępnych dochodzeń zwolniono ją. Dalsze dochodzenia trwają. Przy takim stanie rzeczy Gorodnicza zgłosiła swą rezygnację ze stanowiska zajmowanego w Ubezpieczalni Społecznej” – donosiła łódzka gazeta.

Żona byłego gajowego – bandytką?

Głośno było w przedwojennym Tomaszowie także o wydarzeniu, do którego doszło 15 marca 1935 roku. Następnego dnia napisano o nim również w łódzkim „Echu” w notatce pod intrygującym tytułem: „Żona b. gajowego bandytką. Sensacyjny meldunek napadniętej”.

„Przez las pod Tomaszowem obok wsi Dąbrowa przechodziła samotnie zamieszkała w Tomaszowie przy ulicy Rolanda 67 Stefańczyk Władysława. W pewnym momencie zza krzaków wyskoczył jakiś osobnik i krzycząc „oddaj pieniądze”, wyrwał jej z ręki torebkę, w której znajdowało się 6 zł. Napadnięta wszczęła alarm, nim jednak zwabieni jej krzykiem przechodnie nadbiegli z pomocą napastnik zdołał umknąć i ukryć się. Poszkodowana o powyższem złożyła meldunek w komisariacie P.P. mianowicie, że w napastniku poznała przebraną w ubranie męskie żonę byłego gajowego z tego leśnictwa. Sprawą zainteresowała się policja, która przeprowadza dochodzenie”.

Na zdjęciu: Pracownicy TFSJ przed zakładowym kasynem w latach 30. ub. wieku. Archiwum Józefa Gołębiewskiego

Jak 90 lat temu sumowano stary rok w Tomaszowie

Na zdjęciu: Kościółek przy ul. Spalskiej tuż po zbudowaniu w 1928 roku. Zbiory Jerzego Pawlika

Przełom starego i nowego roku nie od dziś stwarza okazję do podsumowania dokonań minionych dwunastu miesięcy. Czyniono to również w międzywojennym Tomaszowie, o czym świadczy artykuł zamieszony w wydaniu „Głosu Tomaszowskiego” z 1 stycznia 1929 roku. Opatrzono go tytułem: „Bilans Tomaszowa za rok ubiegły”.

Na wstępie artykułu podkreślono, że ilość bezrobotnych w Tomaszowie prawie nie uległa zmianie w porównaniu do poprzedniego roku. Bez pracy pozostawało w mieście około 1.400 osób. Chociaż część tutejszych fabryk powiększyła swoją produkcję, a Tomaszowska Fabryka Sztucznego Jedwabiu przyjęła ponad 1.400 robotników, to ilość bezrobotnych w mieście pozostała w 1928 roku taka sama, jak rok wcześniej. „Przyczynę tego należy szukać w systemie stosowanym przez niektóre fabryki; karygodne przyjmowanie robotników ze wsi i temsamem sztuczne tworzenie proletariatu miejskiego” – wyjaśniała gazeta.

Wśród dokonań władz miejskich w 1928 roku wymieniono ułożenie chodników do dzielnicy Wilanów i rozpoczęcie podobnej inwestycji przy drodze do dworca kolejowego. Na wielu starych i nowych ulicach ułożono bruk. W bilansie 1928 roku wymieniono także wybudowanie mostu na Wolbórce i ukończenie budowy mostu na tej rzece w Zawadzie. W mieście przybyło wiele latarni ulicznych. Ponadto wyremontowano i oświetlono tomaszowski dworzec kolejowy.

Ważnym osiągnięciem tomaszowskiej oświaty było zbudowanie w tymże roku szkoły w Starzycach, a także oddanie do użytku drugiej połowy gmachu szkoły przy ul. Kolejowej (dziś ul. Grota Roweckiego). Z zadowoleniem odnotowano przeniesienie tomaszowskiej Kasy Chorych do byłego fabrykanckiego pałacyku przy ul. Barlickiego.

Kościółek zbudowany w dwa miesiące!

„Na szosie wilanowskiej wybudowano prowizoryczny na razie kościół i w związku z tem utworzono nową parafię, do której przyłączono pobliskie wsie, znajdujące się w odległości 3-4 km od Tomaszowa” – donosiła tomaszowska gazeta w cytowanym artykule sprzed 90 lat.

Uzupełniając tę informację warto wyjaśnić, że utworzenie wspomnianej parafii było konsekwencją dynamicznej rozbudowy TFSJ w latach 20. ubiegłego wieku. Pociągnęła ona za sobą szybki rozwój nowej, dużej dzielnicy miasta między jego centrum i Wilanowem. Gwałtownie rosnąca liczba jej mieszkańców spowodowała potrzebę utworzenia tutaj w 1927 roku nowej parafii rzymsko-katolickiej p.w. Najświętszego Serca Jezusowego.

W ślad za tym w październiku 1928 roku na terenie między ulicami: Spalską i Kolejową (dziś. ul. Ks. Jerzego Popiełuszki) rozpoczęto budowę kościoła p.w. św. Michała, zakończoną już po dwóch miesiącach. Jego poświęcenia dokonał 23 grudnia 1928 roku ówczesny biskup ordynariusz diecezji łódzkiej – Wincenty Tymieniecki.

Zakładano, że ta skromna budowla będzie miała charakter tymczasowy, planując wzniesienie obok niej okazałej świątyni. Tych zamiarów jednak nie zrealizowano, a kościółek przy ul. Spalskiej, niedawno rozbudowany, na trwałe wpisał się do historii i krajobrazu miasta.

Na zdjęciu: Kościółek przy ul. Spalskiej tuż po zbudowaniu w 1928 roku. Zbiory Jerzego Pawlika

Tomaszowscy bezrobotni ofiarami szajki oszustów

Na zdjęciu: Rozbudowa wilanowskiej fabryki w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Jedną z największych bolączek międzywojennego Tomaszowa było bardzo wysokie bezrobocie. Pewne nadzieje na złagodzenie tego problemu dawała przeprowadzona w końcu lat 20. szeroko zakrojona rozbudowa Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu. Zaowocowała ona wieloma nowymi miejscami pracy. Niestety, na usilnych staraniach bezrobotnych o zatrudnienie w tej fabryce postanowili zarobić perfidni oszuści.

Ich nikczemne działania doprowadziły do wybuchu głośnej afery, opisanej przez łódzki dziennik „Ilustrowana Republika” w wydaniu z 12 lipca 1934 roku. Jej głównym „bohaterem” był znany miejscowy sutener Uszer Kon, który pod pretekstem załatwienia pracy w TFSJ wyłudzał od bezrobotnych pieniądze. Dobrał sobie do pomocy swojego sąsiada Józefa Barana, którego przedstawiał zgłaszającym się bezrobotnym jako bardzo wpływowego na terenie tej fabryki majstra Błaszczyka. Jego rzekome znajomości w dyrekcji miały zawsze skutkować zatrudnieniem.

Chcąc rozwinąć oszukańczy „interes” na większą skalę, Kon wyszukał sobie czterech pomocników: Abrama, Kivę i Bajlę Rotbergów oraz niejakiego Rozenberga, którym polecił werbować klientów za pewne wynagrodzenie. Ta czwórka, nie przypuszczając, że Kon wciąga ich w aferę, w dobrej wierze sprowadzała poszukujących pracy.

„Aby odwrócić podejrzenie bezrobotnych, Kon prowadził ich pod fabrykę w czasie zmiany robotników i tutaj przedstawiał im oczekującego już rzekomego majstra Błaszczyka. Naiwni klienci wierzyli we wszystkie zapewnienia oszustów i akceptowali każdą żądaną sumę, jako wynagrodzenie dla „majstra” i dla Kona za uzyskanie pracy. Naiwnych znalazło się przeszło dwudziestu. Płacili oszustom nawet po 150 zł. Aby opłacić „protekcję” bezrobotni sprzedawali swoje najlepsze rzeczy, a także pożyczali pieniądze na procent. Pracy nie dostali, ale za to zostali z długami” – donosiła gazeta.

Chcieli zlinczować hochsztaplera

Do ujawnienia niegodziwego procederu doszło, gdy jeden ze wspólników Kona -Rotberg zorientował się, że został wmieszany przez niego w aferę. Odnalazł Kona na ulicy w Łodzi, po czym pobił go i sprowadził do Tomaszowa. Tutaj poszkodowani otoczyli dom Kona i chcieli go zlinczować. „Wtedy Kon udał się z „wierzycielami” pod fabrykę wilanowską celem rozmówienia się z Baranem. Po drodze jednak skrył się w domu swego teścia Tysza i wysłał łobuzów, by ci rozpędzili tłum „natrętnych wierzycieli”. Powiadomiona o tem policja ujęła Kona” – podano w prasowej relacji.

Epilog głośnej i bulwersującej sprawy rozegrał się 11 lipca 1934 roku przed sądem grodzkim w Tomaszowie. Zainteresowanie procesem było tak wielkie, że przed gmachem sądu zebrał się tłum ludzi. Na świadków powołano bezrobotnych, od których oszuści wyłudzili łącznie ponad 1.000 zł. Główny oskarżony Uszer Kon został skazany na 10 miesięcy więzienia. Józefa Barana skazano na 8 miesięcy więzienia, zaś Abrama Rotberga – na 6 miesięcy więzienia z zawieszeniem wykonania kary na dwa lata.

Na zdjęciu: Rozbudowa wilanowskiej fabryki w okresie międzywojennym. Archiwum Andrzeja Kobalczyka

Wyspiański uwięziony przez powódź na Drzewiczce

Na ilustracji: Kościół w Żarnowie na oryginalnym rysunku S. Wyspiańskiego. (Wł. Łuszczkiewicz „Kościół parafialny w Żarnowie…”. Kraków 1889)

„Tu zanotować muszę, że dzielną pomocą w zdjęciu pomiarów i w studiach co do wieży był mi towarzyszący rysownik P. Wyspiański, który z właściwym młodości zapałem umiał dotrzeć po drabinach tam, gdzie wiek piszącego na osobiste obejrzenie nie dozwalał i rysunkiem zdawać mi sprawę z odkryć swych i domysłów. Wdzięczny mu za to jestem”.

Ta jakże pochlebna opinia została wyrażona dokładnie 130 lat temu pod adresem Stanisława Wyspiańskiego, liczącego wtedy 21 lat i będącego uczniem Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. Napisał ją profesor tejże szkoły – Władysław Łuszczkiewicz, będący zarazem dyrektorem Muzeum Narodowego w Krakowie i przewodniczącym Komisji Historii Sztuki Akademii Umiejętności. Latem 1888 roku dotarł w Opoczyńskie z tzw. wycieczką naukowo-artystyczną, mającą na celu odnalezienie i zinwentaryzowanie cennych zabytków rodzimej architektury i sztuki sakralnej. Mało kto dzisiaj wie, że w tej ekspedycji uczestniczył w roli rysownika Stanisław Wyspiański – późniejszy sławny polski dramaturg, poeta, malarz i architekt.

W trakcie 17-dniowej wyprawy obydwaj badacze dwukrotnie wizytowali XIV-wieczny kościół św. Bartłomieja w Opocznie. Na jego strychu S. Wyspiański znalazł cenną, drewnianą figurkę Matki Boskiej z Panem Jezusem, postanawiając przekazać ją do Muzeum Narodowego w Krakowie. Obiektami inwentaryzacji były m.in. także kościoły w Żarnowie i Drzewicy. Obok drugiego z nich obydwaj badacze zostali uwięzieni na dwa dni przez powódź na Drzewiczce. „Straszliwy wylew rzeki nas tu spotkał – jesteśmy tak otoczeni wodą, że w obecnej chwili przy zerwaniu wszelkich komunikacji – ani wyjechać stąd nie możemy ani listu do Ciebie wyprawić nie mogę” – napisał potem Wyspiański do swojego przyjaciela Józefa Mehoffera.

Cenne szkice odnalezione po latach

Do niedawna wyprawa w Opoczyńskie była jedną z najmniej znanych wycieczek naukowo-artystycznych prof. Wł. Łuszczkiewicza. Wiele oryginalnych rysunków, wykonanych wtedy przez S. Wyspiańskiego, uznawano za zaginione już w końcu XIX wieku. Przełom nastąpił w 2002 roku, kiedy dwaj wywodzący się z Krosna historycy sztuki: dr Piotr Łopatkiewicz i dr Tadeusz Łopatkiewicz niespodziewanie natknęli się w zbiorach Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego na trzy szkicowniki terenowe Stanisława Wyspiańskiego z lat 1887-1889. Zostały one opublikowane w ubiegłym roku.

Odnalezione rysunki mają dzisiaj unikatową wartość dokumentalną, gdyż były pierwszymi szkicami, robionymi na miejscu przy obiekcie. Wprawdzie część tej dokumentacji potem opublikowano, ale przedtem autor musiał przerysować pierwotne szkice. Wiele z uwiecznionych na nich obiektów już nie istnieje. Dotyczy to m.in. dzieł sztuki z romańskiego kościoła w Żarnowie, który zaledwie pięć lat po pobycie Wyspiańskiego został zniszczony przez pożar. Później odbudowano go w nowym kształcie. Również kościół św. Bartłomieja w Opocznie uległ gruntownej przebudowie, dokonanej w 1934 roku. Odnalezione szkice S. Wyspiańskiego są więc obecnie jedynym śladem pierwotnego wystroju tych świątyń.

Na ilustracji: Kościół w Żarnowie na oryginalnym rysunku S. Wyspiańskiego. (Wł. Łuszczkiewicz „Kościół parafialny w Żarnowie…”. Kraków 1889)