Ci, którzy spodziewali się po „Kurierze” Władysława Pasikowskiego kina akcji w rodzaju przygód Jamesa Bonda, będą zawiedzeni, ale przecież Jan Nowak Jeziorański nie był agentem wywiadu Jej Królewskiej Mości. To postać innego rodzaju, innego kalibru. Kurier i emisariusz Komendy AK i Rządu RP w Londynie, wieloletni dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, jedna z najznamienitszych postaci naszej historii najnowszej. Jeziorański zmarł w 2005 roku, ale niemal do końca życia był aktywny, zaangażowany, błyskotliwie komentujący polską rzeczywistość społeczną i polityczną. Pisząc tę recenzję, przywołuję z pamięci telewizyjne programy z udziałem sędziwego już Jeziorańskiego, jego charakterystyczny, uspokajający tembr głosu. W „Kurierze” oglądamy jednak zupełnie inną postać.
Władysław Pasikowski, jeden z nielicznych w Polsce twórców szczególnie predystynowanych do tego typu kina, skupia się na młodości Nowaka Jeziorańskiego – oglądamy drogę „Kuriera” z Londynu do okupowanej Polski. Na pierwszym planie młody chłopak, idealista (Nowaka Jeziorańskiego zagrał Phillippe Tłokiński), zmuszony do podejmowania decyzji ważnych nie tylko dla niego samego, ale również dla ojczyzny, dla Polski. I właśnie ten element filmu wydał mi się najciekawszy. Często zapominamy, że kluczową rolę w czasie zmagań drugiej wojny światowej odegrali młodzi ludzie, często niemal dzieci. Zostali brutalnie wplątani w dorosłą, okrutną rzeczywistość i często zapłacili za to cenę najwyższą z możliwych – cenę życia. Pamiętam moją rozmowę z Aliną Janowską, wybitną aktorką, bohaterką powstania warszawskiego. Pani Alina mówiła mi wówczas: „To wszystko działo się intuicyjnie, nie było refleksji czy się boję czy nie. Nasze życie było znakiem zapytania, dlatego trzeba było działać. Bez strachu, z żarliwą wiarą, że coś to pomoże, że to coś da”.
Przypadek legendarnego „kuriera z Warszawy” był inny. Od samego początku został wyrzucony na szerokie wody. Młody mężczyzna, przystojny i błyskotliwy, nie ma wątpliwości. Mógłby powtórzyć za Janowską: „Trzeba było działać”. I działał. Spotkanie z Churchillem (Michael Terry), misja przerzutu do Polski, wykiwanie szpiegów i pokonywanie własnych słabości, na przykład – chociaż trudno w to uwierzyć – nieumiejętności jazdy na rowerze.
„Kurier” nie miał i nie musi walczyć z produkcjami hollywoodzkimi jeśli chodzi o ilość i jakość scen kaskaderskich, spektakularnych sekwencji akcji, w moim przekonaniu cel przekazu był inny. „Kurier” jest filmem edukacyjnym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Reżyserowi i ekipie chodziło o to, żeby młodzi ludzie, licealiści, gimnazjaliści zakochani z wzajemnością w iphone’ach, w mediach społecznościowych, dowiedzieli się, że był kiedyś ktoś taki jak Jan Nowak Jeziorański. Niemal ich rówieśnik. Młody człowiek, który był w stanie poświęcić wiele dla Polski, dla sprawy, dla historii, ale ani na moment nie przestał być ich rówieśnikiem. Radosnym, pełnym energii chłopcem, lubiącym życie i kobiety. Wiedzącym jednak że mimo wszystko „trzeba działać” w ważniejszej sprawie. To nie tylko wyzwanie, to idea na życie.
W maju 1952 roku, na falach radia Wolna Europa, dwudziestoośmioletni wówczas Jan Nowak Jeziorański mówił: „Nadejdzie jeszcze ten dzień, kiedy jutrzenka swobody zabłyśnie nad Warszawą. Będzie to dzień waszego zwycięstwa, waszego triumfu, triumfu narodu, który w najgorszych chwilach nie utracił wiary. Rodacy! Gdziekolwiek jesteście, pamiętajcie: Polska żyje, Polska walczy, Polska zwycięży”.
Łukasz Maciejewski